25 października 2013

55. Anneliese Spring

     Do kolacji zasiedliśmy w trójkę, a ja nie potrafiłam pozbyć się z pamięci obrazu Dracona Malfoya w towarzystwie tej pięknej kobiety, jego żony. Przeszłość uderzyła we mnie z całą mocą i nie miałam już ani siły, ani chęci, żeby się przed nią obronić. Pragnęłam wreszcie, po dziewiętnastu latach, poznać prawdę. Żyłam w przekonaniu, że skoro jakimś cudem Draco uniknął Azkabanu, z pewnością wyjechał z kraju. Porzucił mnie i zapomniał o mnie. Ale najgorsze było to, że znów mnie oszukał – w najbardziej brutalny sposób. Pozwolił mi przez te wszystkie, długie lata żyć w przekonaniu, że zabiłam Dziewczynę w Czerwonej Pelerynie.
     Tymczasem Ester wcale nie zginęła. 
     Tajemnice. Tym było życie Dracona Malfoya.
     Ręce wciąż mi niespokojnie drżały, kiedy stawiałam na stole duży półmisek z sałatką. Ron to zauważył – rzucił mi zaniepokojone spojrzenie, ale ja usilnie unikałam jego wzroku.
 - Na pewno da sobie radę – powiedział, opacznie interpretując moje zdenerwowanie. Myślał, że przejmuję się pierwszym dniem Rose w Hogwarcie, a ja poczułam gdzieś w środku bolesne ukłucie, bo właśnie tym – jako matka – powinnam się niepokoić.
     Potworna ironia istnienia... Draco Malfoy dziewiętnaście lat temu dla mnie umarł, pozostawiając mnie na tym świecie z niczym. I teraz, kiedy udało mi się co nieco odbudować, kiedy pogodziłam się już z rutyną i pulsującą bólem przeszłością, zaakceptowałam ją, nauczyłam się z nią żyć – zmartwychwstał, by ponownie zburzyć ten porządek. Tak było od zawsze. Wtargnął w mój świat, gdy miałam zaledwie szesnaście lat, wywrócił go do góry nogami i pozostawił zrujnowany. Teraz byłam już dorosłą kobietą i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że spokój po raz kolejny obróci się w pył.
     Uśmiechnęłam się do Rona nieśmiało, milcząc. Obawiałam się, że przy próbie wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa zdradzi mnie głos. Nienawidziłam samej siebie. Nienawidziłam się za to, że okłamywałam człowieka, który tak wiele dla mnie zrobił.
     Zjedliśmy kolację w ciszy, a potem zabrałam się porządki w kuchni. Hugo podbiegł do okna i usiadł na parapecie, wypatrując na horyzoncie sowy z wiadomością od siostry, a mój mąż rozłożył się na kanapie w salonie, zakładając ręce za głowę. Mitrufel, nasz domowy kot, wskoczył mu na klatkę piersiową i zwinął się w kulkę, głośno mrucząc.
     Myślałam właśnie o tym, jak jutro rozplanować dzień, by dostać się do Ministerstwa Magii, do Wydziału Rejestracji Czarodziejów. Znajdował się on na drugim poziomie, dokładnie tam, gdzie Kwatera Główna Aurorów, więc prawdopodobieństwo natknięcia się na Rona czy Harry’ego było dosyć wysokie. Jednak wykradnięcie teczki jakiejś nieznanej mi czarownicy było w moim mniemaniu wyjątkowo niską ceną za wspomnienia, które być może wreszcie odpowiedzą mi na pytania zadawane codziennie od dziewiętnastu lat.
 - Mamo! Tato! – krzyknął nagle Hugo, pokazując coś palcem w ciemności. – Sowa! Leci tutaj sowa! To na pewno Brutus! To na pewno wiadomość od Rose!
     Natychmiast odrzuciłam na bok szmatkę, którą trzymałam w rękach i wpadłam do salonu. Ron także się ucieszył – podniósł się do pozycji siedzącej tak szybko, że zaskoczony Mitrufel sturlał się na podłogę. Najeżył sierść, syknął krótko, po czym czmychnął obrażony do kąta, gdzie przysiadł, wlepiając swoje żółte oczy w swojego pana.
     Hugo otworzył szerzej okno, żeby Brutus mógł bez problemu wlecieć do środka. Zrobił to z prawdziwym majestatem, przez co mimowolnie przypomniał mi Hedwigę, sowę śnieżną, którą w Hogwarcie miał Harry. Ale kiedy tylko wylądował na stole, rzucił się na półmisek z cukierkami toffi, pożerając je razem z papierkami. Ron pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym odwiązał od nóżki sowy przesyłką i rozwinął pergamin.
     List był długi, napisany raczej pośpiesznie, ale mimo to litery, które wyszły spod pióra naszej córki były kształtne i równe. Pismo Rose było bardzo podobne do mojego.

Kochana mamo i tato, i ty, Hugo, jeśli również to czytasz,

jestem w Gryffindorze! Tiara nie zastanawiała się długo – szepnęła zaledwie parę słów, nim to ogłosiła. Niesamowicie się cieszę i mam nadzieję, że będę godnie reprezentowała Dom Lwa.
     Albus też trafił do Gryfonów. Przyjął to z ogromną ulgą, a James puścił do niego oczko, kiedy siadał przy stole. Myślę, że też się z tego ucieszył – w końcu gdyby jego własny brat został Ślizgonem, musiałby osobiście znosić docinki kolegów z klasy.
     Podróż minęła nam szybko i przyjemnie. Już w przedziale poznaliśmy kilka nowych osób, które też po raz pierwszy udawały się do Hogwartu. Była wśród nich Inez May, która również jest w Gryffindorze. Tata wepchnął ją do pociągu przez okno, kiedy ekspres już ruszał z peronu, bo trochę spóźnili się na dworzec King’s Cross. Pochodzi z rodziny półkrwi czarodziejów i ciągle wpada w jakieś kłopoty. Poznałam także Charliego Glannta (zaprzyjaźnił się z nim Al, też został przydzielony do Gryffindoru) i Caroline Colin, ale ona została Krukonką.
     Być może pod wpływem tego, co opowiadał James, albo przez te odwieczne stereotypy dotyczące rywalizacji Gryffindoru ze Slytherinem, ale mam wrażenie, że mieszkańcy Domu Węża nie są przyjaźnie nastawieni do otoczenia. Będę mogła przekonać się o tym już jutro, bo z rozkładu zajęć, który rozdał nam dziś opiekun Gryfonów – profesor Longbottom – wynika, że już przed południem spotkamy się z nimi na eliksirach. Postaram się opisać wam dokładnie moje pierwsze dni w Hogwarcie w następnym liście, który wyślę przez Brutusa w sobotę.
     Wszyscy niecierpliwie czekają na pierwszą lekcję latania i ja chyba też, chociaż dotychczasowe próby w naszym ogrodzie nie wypadły dla mnie najlepiej. Zamek bardzo mi się podoba i już nie mogę się doczekać, kiedy poznam wszystkie jego tajemnice. Myślę, że to będzie naprawdę wspaniały rok. Już dziś mieliśmy przy uczcie w Wielkiej Sali dużo śmiechu, kiedy Inez – opowiadając o tym, jak objawiły się u niej magiczne moce – machała rękami tak energicznie, że przez przypadek podpaliła Charliemu skraj czarnej szaty.
     Padam z nóg po tak wspaniałym wieczorze i już myślę o tym, jak będą wyglądały jutrzejsze zajęcia. Ucałujcie ode mnie Hugona i Mitrufla (dokładnie w tej kolejności).

Całuję, wasza Rose.

PS: Przesyłam gorące pozdrowienia od Prawie Bezgłowego Nicka.

     Ron odłożył list na stół z delikatnym uśmiechem spełnionego ojca. Chociaż zawsze obracał to w żart, wiedziałam, że bardzo zależało mu na tym, by jego córka trafiła do Gryffindoru. Teraz, gdy jego marzenie się spełniło, wydawał się dziwnie spokojny.
 - Gryfoni i Ślizgoni. Zawsze przeciwko sobie – westchnął Ron.
 - Właśnie przez takie myślenie – skomentowałam, wkładając list do szuflady. – Gdyby czarodzieje przestali przykładać wagę do takich spraw, Slytherin miałby szanse zyskać reputację domu, w którym po prostu liczy się spryt i zaradność.
 - Przebiegłość, chyba to chciałaś powiedzieć.
     Wywróciłam teatralnie oczami, skrobiąc na pergaminie szybką odpowiedź dla Rose.
 - Jesteś po prostu uprzedzony, Ron – stwierdziłam, przywiązując liścik do nóżki Brutusa, który zjadł już wszystkie cukierki i teraz dziobał brzeg drewnianej miski.
     Wzruszył ramionami, nie zamierzając się sprzeczać.
     Patrzyłam, jak kształt sowy znika w ciemności, zastanawiając się nad tym, jakie relacje będą łączyć moją Rose z synem Malfoyów, Scorpiusem. Nie wspomniała o nim w liście, co znaczyło, że do tej pory nie mieli okazji się poznać. Ciekawiło mnie też to, jaki on jest. Może podobny do ojca, tak samo arogancki i tajemniczy. A może bardziej przypomina matkę, silną i zdecydowaną, bezwzględną i bezpośrednią. Nagle oblał mnie zimny pot – czy Draco lub Ester opowiedzieli swojemu synowi prawdziwą historię? Co wiedział na temat przeszłości? Czy nastawiali go wrogo do nazwiska Weasley lub Potter?
     Jeszcze goręcej zapragnęłam zdobyć wspomnienia, które zaoferował mi Zabini.
 - Będę musiała być jutro wcześniej w pracy – powiedziałam, nie patrząc Ronowi w oczy. – Katie prosiła, żebym spojrzała na jakiś raport. Wyprawisz Hugona do dziadków?
 - Jasne, nie ma sprawy. Mam dopiero na dwunastą.
     Tej nocy długo nie mogłam zasnąć, a kiedy wreszcie wpadłam w objęcia Morfeusza, znów nawiedziła mnie ona – Dziewczyna w Czerwonej Pelerynie – jeszcze straszniejsza niż zwykle, zaśmiewając się z tego, że udało jej się oszukiwać mnie przez tyle lat.

~*~

     Pojawiłam się w atrium Ministerstwa Magii o ósmej rano. Było – jak zwykle – zatłoczone i pełne czarodziejów, pędzących w różne strony z różnymi sprawami. Strażnik ziewał przeciągle przy wejściu dla interesantów, a przy Fontannie Magicznego Braterstwa jeden z pracowników Proroka Codziennego wcisnął mi rękę najnowszy numer magazynu.
     Skierowałam się od razu ku windom, kłaniając się od czasu do czasu znajomym, których mijałam. Starałam się nie okazywać zdenerwowania, ale w środku trzęsłam się ze strachu.
     W windzie natknęłam się na Seamusa Finningana.
 - Cześć, Hermiono! – powiedział z uśmiechem, stając obok mnie. Tuż za nim wleciało całe stado przesyłek wewnętrznych, które zaczęły krążyć nam nad głowami. – Słyszałem, że wysłaliście wczoraj córkę do Hogwartu. Rety, ale ten czas leci… Jest w Gryffindorze?
     Nie miałam wielkiej ochoty na pogaduszki, kiedy tak dużo miałam na głowie, ale pocieszałam się tym, że Seamus będzie mi towarzyszył tylko przez dwa poziomy. Winda ruszyła.
 - Tak, Tiara przydzieliła ją do Gryfonów. – Uśmiechnęłam się. – Jak tam w pracy?
 - Ach, daj spokój. – Westchnął, zrezygnowany. – Wczoraj mieliśmy kilkanaście interwencji, bo czarodzieje poutykali w kominkach. Tak to jest, jak się człowiek spieszy i zostawia na ostatnią chwilę zakupy na Pokątnej…
     Winda zatrzymała z charakterystycznym zgrzytem.
 - Poziom siódmy, Departament Magicznych Gier i Sportów z Siedzibą Główną Brytyjskiej i Irlandzkiej Ligii Quidditcha, Zarządem Klubu Gargulkowego i Urzędem Patentów Absurdalnych – zabrzmiał znudzony, kobiecy głos.
     Drzwi rozsunęły się i do środka weszło dwóch wysokich czarodziejów, rozprawiających z przejęciem o kaflach i tłuczkach. Prawie nie słuchałam wywodu Seamusa.
 - …wczoraj przyszedł do mnie Zachariasz Smith, wiesz, ten kretyn z Hogwartu i poprosił o promocyjną cenę proszku Fiuu. Spuściłem mu kilka sykli tylko ze względu na Padmę, ale naprawdę, nie mam pojęcia, jak ona mogła wyjść za takiego durnia…
     Ucieszyłam się, gdy winda po raz kolejny stanęła w miejscu.
 - Poziom szósty, Departament Transportu Magicznego z Biurem Głównym Sieci Fiuu, Zarządem Nadzoru Miotlarskiego, Urzędem Świstoklików i Komisją Kwalifikacyjną Teleportacji.
 - To moje piętro – powiedział Finningan, żegnając się ze mną. – Do zobaczenia!
 - Cześć, Seamus. Miło cię było spotkać.
     Wysiedli również pogrążeni w rozmowie czarodzieje, a na ich miejsce weszła czarownica z ogromną miotłą, którą ledwo wepchnęła do windy. Wcisnęłam się w sam róg, modląc się, by odstające nitki nie poraniły mi twarzy. Mówiła coś do samej siebie o zapotrzebowanie na pojazd rodzinny i narzekała na brak w Anglii latających dywanów.
     Zaczęłam się gorączkowo zastanawiać nad dobrym pretekstem, dzięki któremu będę mogła usprawiedliwić moje pojawienie się w Wydziale Rejestracji Czarodziejów. Gdyby nie było tu tej cholernej miotły, przejrzałabym ostatnie raporty. Może jest w nich coś, co wymagało sprawdzenia, uzupełnienia, dopracowania… Znałam kilku pracowników tego Wydziału. Byłam pewna, że z dobrym powodem pozwoliliby mi samej dostać się do akt, wyszukać, co potrzebowałam. Ufali mi – byłam w końcu przyjaciółką Harry’ego Pottera, żoną Ronalda Weasleya… Kto posądziłby mnie o złe zamiary?
 - Poziom piąty, Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów z Międzynarodową Komisją Handlu Magicznego, Międzynarodowym Urzędem Prawa Czarodziejów, Międzynarodowym Rejestrem Obiektów Magicznych i Biurem Brytyjskiego Przedstawiciela Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów.
     Przeklinając cały świat, czarownicy z miotłą jakimś cudem udało się opuścić windę nie wydłubując przy tym moich oczu odstającymi witkami. Na jej miejsce do środka wlał się cały tłum nowych osób – na piątym poziomie zawsze było bardzo tłoczno. Znów zostałam wciśnięta w sam róg, z dłońmi przyciśniętymi do ciała, nie zdolna do wykonania żadnego ruchu. Rozpoznałam kilka znajomych twarzy, ale zdobyliśmy się tylko na przyjacielskie kiwnięcie głowami – w tych okolicznościach to i tak było sporo.
     W miarę zbliżania się do drugiego poziomu, czułam się coraz gorzej. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe, a dłonie, którymi kurczowo ściskałam torebkę, były mokre od potu. Ale mimo to nie zastanawiałam się, czy poznanie prawdy po dziewiętnastu latach było tego warte, bo nawet, gdyby odpowiedź brzmiała: nie, ja chciałam ją znać. Znów w moje życie wkroczył Draco Malfoy i znów stałam się egoistką: nie myślałam nad tym, do czego Zabiniemu potrzebne są informacje o tej nieznanej mi kobiecie. Pragnęłam tylko wreszcie poznać odpowiedzi na pytania, dręczące mnie od dziewiętnastu lat. Czy wierzyłam, że to przyniesie mi spokój? Chciałam, ale w głębi duszy chyba wiedziałam, że to już niemożliwe.
 - Poziom czwarty, Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami z Wydziałem Zwierząt, Istot i Duchów, Urzędem Łączności z Goblinami i Biurem Doradztwa w Zwalczaniu Szkodników.
     Westchnęłam, porzucając na krótką chwilę myśli o Anneliese Spring. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i Kingsley, jako Minister Magii, zatwierdzi moje propozycje zmian dotyczące praw skrzatów domowych, na tym piętrze zostanie dodany jeszcze jeden wydział: Urząd Porozumienia ze Skrzatami Domowymi. Od lat walczyłam o to, by te małe, magiczne istoty obdarzone ludzkimi uczuciami miały swojego przedstawiciela z ministerstwie.
     Tłum w windzie wcale się nie przerzedził. Miałam do wyboru dwie opcje: albo wysiądę na następnym piętrze, pójdę do swojego biura i obmyślę jakiś sensowny plan, albo wyruszę do Rejestru spontanicznie, licząc na ogromny łut szczęścia. W normalnych okolicznościach bez wahania wybrałabym wyjście pierwsze – lubiłam mieć wszystko dopracowane, ale w tym wypadku chciałam mieć w ręce dokumenty Anneliese Spring jak najszybciej. Miałam wrażenie, że od tego zależy moja dalsza przyszłość, mój spokój, chociaż z Blaisem Zabinim umówiona byłam dopiero o zachodzie słońca…
 - Poziom trzeci, Departament Magicznych Wypadków i Katastrof z Czarodziejskim Pogotowiem Ratunkowym, Kwaterą Główną Amnezjatorów, Komitetem Łagodzenia Mugoli i Wydziałem Zaklęć Eksperymentalnych.
     Mogłam wysiąść i odpuścić raz na zawsze. Mogłam zignorować propozycję Zabiniego, ostatecznie odgrodzić się od przeszłości, nie starać się poznać prawdy. Gdybym wtedy właśnie tak zrobiła – wróciła jak gdyby nigdy nic do swojego biura, nie pojechała wyżej – prawdopodobnie nie zdecydowałabym się drugi raz na dotarcie do Wydziału Rejestru Czarodziejów. Ta decyzja – chociaż równie dobrze mogłabym odłożyć ją na później – miała być już ostateczna. Rozumiałam to w jakiś dziwny, pokrętny sposób. Znacie to uczucie? Kiedy wiesz, że musisz coś zrobić teraz, w tym momencie, choć nie umiesz wytłumaczyć, dlaczego? Kiedy coś nie daje ci spokoju tak bardzo, że odnosisz wrażenie, jakby w twoim mózgu zagnieździł się wyjątkowo natrętny pasożyt?
     Często zastanawiam się, czy podjęłam właściwą decyzję, wchodząc w układ z Blaise’em Zabinim. I czy właściwą, w tym wypadku oznaczało dobrą.
     Nim się obejrzałam, głos w windzie już oznajmił:
 - Poziom drugi, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów, Służbami Administracyjnymi Wizengamotu i Wydziałem Rejestru Czarodziejów.
     Czując, że nogi mam jak z waty, wyszłam na jasny korytarz.
     Nieczęsto tu bywałam, choć miałam w Kwaterze Głównej Aurorów męża i szwagra. Zawsze oddzielaliśmy sprawy zawodowe od prywatnego życia, przez co zwykle docierałam na poziom drugi tylko służbowo – i tylko w naprawdę poważnych sprawach, bo do tych błahych używaliśmy przesyłek wewnętrznych. Ruszyłam przed siebie, starając się opanować donośne bicie serca, nim ktokolwiek je usłyszy. Rejestr Czarodziejów – jak na złość – znajdował się na samym końcu długiego korytarza i miałam dziwne wrażenie, że upłynęło wyjątkowo dużo czasu, nim znalazłam się przed upragnionymi drzwiami.
     Wzięłam dwa głębsze oddechy i nacisnęłam metalową klamkę.
     Znalazłam się w małej, przyjaznej poczekalni. Pod ścianą stał rząd drewnianych krzeseł, a przy oknie (zarejestrowałam, że wlewały się przez nie jasne promienie porannego słońca) znajdowało się duże biurko, zawalone po brzegi różnymi teczkami i papierami. Podeszłam do niego i nacisnęłam mały dzwoneczek, który rozbrzmiał wyjątkowo głośno.
     Chwilę później drzwi w rogu otworzyły się i stanęła w nich niska, czarnowłosa czarownica w prostokątnych okularach – Laura Flynch. Uśmiechnęłyśmy się do siebie – pracowała w ministerstwie prawie tak długo, jak ja i zdążyłyśmy się bliżej poznać.
 - Cześć, Hermiono – przywitała się, siadając za biurkiem. – Co cię do mnie sprowadza?
     Laura była typem kobiety konkretnej i bezpośredniej, przy tym wyjątkowo bystrej. Myślę, że idealnie nadawała się na swoje stanowisko – w końcu w jej rękach spoczywały losy tak wielu czarodziejów! Rejestr zawierał dokładne dane wszystkich czarownic i czarodziejów zamieszkujących Wielką Brytanię – każdy miał tutaj swoją teczkę. Te informacje, rzecz jasna, były ściśle tajne i nie każdy miał do nich dostęp. Nie każdy mógł z nich skorzystać.
     A ja musiałam zdobyć dane o niejakiej Anneliese Spring.
 - Prawdę mówiąc, to dość delikatna sprawa – powiedziałam, wyciągając z torebki plik raportów z ostatnich interwencji. Prawie słyszałam, jak mój mózg rzęzi i pracuje, myśląc gorączkowo. – Gdzieś tutaj miałam… o, jest.
     Wyciągnęłam sprawozdanie, szybko przypominając sobie przebieg wydarzeń.
 - W zeszłym tygodniu mieliśmy interwencję na Red Road – zaczęłam, doskonale udając zdecydowanie. – Mark Tonder znów eksperymentował z zaklęciami… Wszystko byłoby w porządku, gdyby skończyło się na wybuchu, ale on jeszcze rzucił Zaklęcie Kameleona na jakiegoś przypadkowego mugola i natychmiast się zdeportował. – Westchnęłam. – Awantura na czterdzieści fajerek. Szukaliśmy tego biednego mugola trzy dni, był już bliski szaleństwa. – Jeszcze jeden głębszy wdech. – Ale to już trzeci taki numer Marka w ciągu miesiąca i postanowiliśmy złożyć oficjalny raport do Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów. Nie wiemy tylko, czy dostał już kiedyś ostrzeżenie… bo jeśli tak, to czeka go kara grzywny, a w tym swoim sklepiku na Pokątnej pewnie nie zarabia kokosów. Wiesz, jak go lubię… mimo całego tego roztrzepania… Zależy mi na tym, żeby to jakoś załagodzić.
     Samej trudno było mi uwierzyć w swoje zdolności aktorskie. Głos ani razu mi nie zadrgał, jakbym faktycznie przyszła tu w tej sprawie. Cały strach i niepewność ulotniły się.
     Laura przyglądała mi się chwilę, po czym westchnęła.
 - Słyszałam o tym – odparła. – Zdaje się, że w Wydziale Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli również mają z nim sporo kłopotów. Też go lubię. Zawsze jest taki uśmiechnięty.
     Patrzyła chwilę w okno, głęboko się nad czymś zastanawiając, a ja mimowolnie zacisnęłam dłonie w pięści, oczekując na wyrok. Wiedziałam, że Laura nie miała żadnego obowiązku wpuszczenia mnie do Bazy Głównej Rejestru. Liczyła się tylko jej dobra wola.
     W końcu, po kilku sekundach, które dłużyły się w nieskończoność, wstała i uśmiechnęła się do mnie ciepło, a ja już wtedy wiedziałam, że się udało.
 - Gdyby to był ktoś inny, pewnie bym się nie zgodziła – oznajmiła.
     Wyciągnęła różdżkę i włożyła jej koniec w mały otwór znajdujący się w mosiężnych drzwiach za jej plecami, tam, gdzie zwykle jest miejsce na klucz. Wiedziałam, że tylko różdżki pracowników tego Wydziału – w połączeniu z niewerbalnym, tajnym zaklęciem, które wypowiadali – mogą otworzyć wejście. Zwykle ktoś, kto potrzebuje dostać jakiekolwiek informacje stąd, musi przejść długą procedurę: wypełnić plik formularzy, wpisać się do specjalnej księgi, złożyć własnoręczny podpis… mnie to wszystko ominęło dzięki uprzejmości Laury Flynch, ale również dlatego, że nazywałam się Hermiona Weasley i miałam na swoim koncie już wiele zasług. Zwykle byłam zdania, że na nie wcale nie zasługiwałam – ale w tamtym momencie było to dla mnie błogosławieństwem.
     Zapaliła światło, które oświetliło rzędy wysokich półek. Wypełnione były po brzegi teczkami ułożonymi alfabetycznie w równych przegródkach.
 - Kiedy skończysz, wiesz, gdzie mnie szukać.
 - Dziękuję, Lauro.
     Kiedy tylko zamknęła drzwi, ruszyłam wzdłuż regałów.
     Dopiero teraz zdenerwowanie znów mnie dopadło. Wbrew pozorom nie miałam dużo czasu – mogła w każdej chwili tu wejść, a wtedy spostrzegłaby, że nie szukam czarodzieja o nazwisku „Tonder, Mark”, tylko czarownicy, która nazywała się „Spring, Anneliese”.
     Półek oznaczonych dużą, czarną literą „S” było sześć. Weszłam w trzecią alejkę, ale na jej końcu ponownie zakręciłam, wchodząc w następną. Spark… Speed… Spover… Błądziłam palcami po tytułach na teczkach. Spraneling… Spregood… Wciąż nie to, wciąż dalej… Sprigled… Sprill… Sprimth… Sprinat… Sprined… Spring!
     Przykucnęłam, przyglądając się wąskiej przegródce. Musiała być tutaj cała rodzina – na szczęście nie wyglądała na zbyt wielką, przez co bez problemu znalazłam teczkę z napisem „Spring, Anneliese”. Otworzyłam ją szybko i spojrzałam na dane czarownicy.

Nazwisko rodowe
Spring
Imiona
Anneliese Mary
Status krwi
Półkrwi czarownica
Ojciec
Spring, Mark Tom (mugol)
Matka
Yaxley, Mary Hannah
Data urodzenia
17 czerwca 1982 r.
Różdżka
Wrzos i włókno ze smoczego serca
Dwanaście cali, sztywna
Magiczna edukacja
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Ravenclaw
Wyniki SUM
Astronomia (Z)
Opieka nad magicznymi stworzeniami (Z)
Zaklęcia (W)
Obrona przed czarną magią (P)
Starożytne runy (P)
Zielarstwo (W)
Historia magii (P)
Eliksiry (W)
Transmutacja (P)
Mugoloznawstwo (W)
Zawód/praca
Ministerstwo Magii
Departament Tajemnic
Status związku
Panna
Adres zamieszkania
Wielka Brytania, Shipley
St. David’s Street 48


     Departament Tajemnic… To mnie zastanowiło. Czy właśnie z tego powodu Zabini zainteresował się tą czarownicą? Przecież musiał wiedzieć, że jest Niewymowną, że nie będzie mogła mu powiedzieć o niczym, co się tam dzieje… Może istniała jakaś przepowiednia? Może było w tym coś, co powinnam odkryć sama, rozpoznać?
     Jeśli tak, to nic takiego nie przychodziło mi do głowy. Była spokrewniona z Yaxleyami, bardzo dobrze zaliczyła egzaminy Standardowych Umiejętności Magicznych, pracowała w ministerstwie… Dlaczego Zabiniemu tak bardzo zależało, aby ją odnaleźć?
     Odpowiedziałam sobie na to pytanie wzruszeniem ramionami. To już nie była moja sprawa – ja swoje zadanie zakończyłam. Dam Blaise’owi te dane, a w zamian dostanę przeszłość zamkniętą w szklanych fiolkach, wspomnienia, które tak mnie męczą.
     Wyciągnęłam różdżkę i jednym, szybkim ruchem skopiowałam tabelkę na nowy kawałek pergaminu, który schowałam do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Zamknęłam teczkę Anneliese Spring i odłożyłam ją na miejsce, sprawdzając, czy nie pomyliłam przegródek. Nie miałam pojęcia ile czasu minęło od momentu mojego wejścia do Bazy Rejestru, ale prawdopodobnie wystarczająco, bym mogła poczuć się niespokojnie. Szybko ruszyłam wzdłuż wysokich regałów do wyjścia, starając się za wszelką cenę zapanować nad nierównym oddechem.
     Ale coś kazało mi się zatrzymać na wysokości półki z literą „M”.
     Malfoy. Draco Malfoy.
     Wahałam się tylko ułamek sekundy, po czym rzuciłam się do przodu, odczytując poszczególne nazwiska. Miałam wrażenie, że odszukanie właściwej przegródki zajęło mi o wiele mniej czasu niż wcześniej – jakby to sam Los chciał, bym odnalazła jego dane. „Malfoy, Draco” znajdował się pomiędzy teczkami podpisanymi „Malfoy, Scorpius” i „Malfoy (Greengrass), Astoria”. Drżącymi rękami otworzyłam jej zawartość.

______________________________ 
Na Wywiaderze ktoś kiedyś rzucił pomysł, żebym dodała rozdział o północy. Pomyślałam, że skoro i tak wciąż bawię się ze zdjęciami, to... czemu nie? :)
Powyższe COŚ o numerze pięćdziesiątym piątym to część o niczym, ale lubię przedłużać akcję, bo wtedy dużo lepiej smakuje finał. No i co mogę Wam jeszcze powiedzieć... Dużo osób pyta mnie o kolejny rozdział na BH, ale ja nie potrafię powiedzieć, kiedy on będzie. Wciąż coś tam nie gra i nie pasuje, a ostatnio mam wenę na wszystko, tylko nie na to.
Ale never give up, coś się z tym zrobi.
 
23.59... i wybiła godzina zero :D

24 komentarze:

  1. Jeju, nienawidzę jak tak nas trzymasz w niepewności i każesz nam czekać tydzień ://w wynagrodzenie powinnas dodać rozdział wcześniej B)

    OdpowiedzUsuń
  2. A już myślałam,że się czegoś dowiemy ;( a tu nic, no cóż czekamy

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaa otworzyła i co? I co dalej ? Co tam przeczytała? Znalazła !! No nie możesz nas tak traktować !!!!!!!!
    Aaaa odkąd Hermi jest z Ronem , niespokojnie czytam twoje opowiadanie ;( xD Tak bardzo chcę żeby była z Draco, ale to chyba niemożliwe :(((( aaaaa Pisaj pisaj !!! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku! Chcę wiedzieć co jest w teczce Malfoy'a!! I co będzie we wspomnieniach od Zabiniego. Jak mogłaś skończyć w takim momencie!?


    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Opisy <3
    Jejku, przerwałaś w takim momencie!!!
    Świetnie opisujesz punkt widzenia Hermiony, Ogólnie wszystko jest świetnie :D
    Nigdy nie przepadałam za Ester, a teraz to aż mnie skręca na samą o niej wzmiankę.
    Ciekawe co będzie następnym. Mam nadzieje na genialną scenę Hermiona- Zabini :DD

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak ty lubisz trzymać w niepewności <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ej no kończyc w takim momencie !?
    Juz nie mogę doczekać się akcji :)
    Scatty

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubisz się nad nami znęcać :P
    Rozdział świetny, ale zanim dotrzemy do finału .....
    Och ty zła kobieta jesteś :P
    Weny:)
    Pozdrawiam,Lili Blue(Potter)
    panstwoweasley.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. No nie... naprawdę?! takie napięcie a Ty urywasz akcję, czytelnicy się obrażą :D
    Noxa

    OdpowiedzUsuń
  11. W takich chwilach przerywać akcję? Jak możesz, Damo Kier?! Dziękuję za kolejny wspaniały rozdział <3
    L.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nawet jeśli to jest, tak jak powiedziałaś, "rozdział o niczym", to i tak bardzo mi się podoba. Jakoś szczególnie lubię ten "uśmiech spełnionego ojca" u Rona. Nie wiem, może w tym miejscu, w ktorym go użylas jakoś fajnie brzmi?
    Ogólnie SUPER <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Bardzo fajny rozdział! Ale szkoda, że ta cała tajemnica nie wyjaśniła się już w tym rozdziale... No nic, czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Wszystko co czytam o takiej tematyce robi Rona głupiego, zazdrosnego, złego ..itd. A tu jest świetny, naprawdę dziękuję ci ,ze jest taką pozytywną postacią ^.^
    Rozdział świetny, ale to już pewnie wiesz : D
    Kiedy tak przeciągasz akcję i nie mam co czytać,bo pochłaniam co napisałaś bardzo szybko -to czytam sobie stare rozdziały.
    Smutno mi będzie jak to się skończy :c
    Jesteś super !

    OdpowiedzUsuń
  15. W takim momencie? Okrutna jesteś :p
    Jestem bardzo ciekawa tych wspomnień Zabiniego i tego jak Ester przeżyła.
    Czekam z niecierpliwością na czwartek!
    Weny życzę, bo baaardzo tęsknimy za BH.

    OdpowiedzUsuń
  16. Po prostu nie wierzę, że skończyłaś w takim momencie. Ahhhh ja chcę wiedzieć co jest w tej teczce i jakie wspomnienia przekaże Hermionie Zabini!
    Pozdrawiam i czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  17. cudowny, czekam na nn ;)
    [aleksandra]

    OdpowiedzUsuń
  18. Ciekawość mnie zżera co tez tam ukrywa teczka Malfoya, i jeszcze wspomnienia o kurcze chyba nie doczekam sie piątku..
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. I co?! Co ona tam znajdzie?! Jak mogłaś skończyć w takim momencie? Ja chyba oszaleję z tej ciekawości. Jakim cudem Ester ciągle żyje? Nie mogę się doczekać 31 X :)
    Pozdrawiam i weny życze ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Długo brałam się za ten komentarz dochodząc do siebie po tym rozdziale. Nie wiem co jest w nim takiego szczególnego, ale ma to coś. To smutne, że ma tak mało komentarzy.

    OdpowiedzUsuń
  21. U W I E L B I A M. Zastanawiam się co ciekawego Hermiona odkryje w teczce Malfoy'a i po co Zabiniemu informacje o tej Krukonce. Rozdział bardzo mi się podobał i pomimo faktu, że opowiadanie powoli się kończy nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  22. Jej, pięknie piszesz. Zaczynam się martwić, że Hermiona wpadnie w kłopoty przez tego całego Zabini'ego... Pozdrawiam i życzę weny <3
    dark-family-dtb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  23. Hej! :)
    Nie wiem, od czego zacząć...
    A więc może wpierw napomknę, iż postanowiłam odwiedzić twojego bloga. Opowiadanie zaintrygowało mnie do tego stopnia, że czytałam je nawet w szkole, na lekcjach, chowając komórkę w piórniku. Bardzo wciągnęłam się w te historię. Twój styl pisania... Niesamowity. Dosłownie, potrafisz genialnie malować słowem i wcale nie ma w tym przesady!
    Doskonale opisujesz uczucia... To zupełnie tak, jakbym to ja była Granger i przejmowała na siebie wszystkie jej troski.
    Cała treść bardzo dokładnie zaplanowana. Ciągłe tajemnice i spiski... Po prostu, rewelacja! :)
    Jesteś niesamowita, Damo Kier! Otrzymałaś od losu na prawdę wielki talent i bardzo się z tego powodu cieszę, gdyż mogę czytać tak wspaniałego bloga :)
    Nie mogę doczekać się kolejnej notki! Nie mam pojęcia, jak wytrzymam do następnego rozdziału :)
    To fenomenalne, że zaplanowałaś akcję w taki sposób, że toczy się nawet w ich dorosłym życiu!
    Ah... Mogłabym zalewać Cię tak komplementami do rana i pewnie jeszcze zabrakłoby mi słów. :)
    Życzę weny i pozdrawiam bardzo serdecznie,
    Pola ;* :)

    OdpowiedzUsuń

Czytelnicy: