4 sierpnia 2013

44. Trudne powroty

„Mimo najszybszych samolotów,
do wczoraj nie ma już powrotu...”
Jan Sztaudynger

~*~

     Do Anglii wróciłam pewnego pochmurnego, kwietniowego poranka tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Mugolska uliczka Privet Drive tonęła w półmroku. Choć świt dopiero wstawał, latarnie przy głównej alejce już zgasły. Dookoła nie było żywej duszy; mieszkańcy Surrey pewnie wciąż spali w swoich ciepłych łóżkach, zupełnie nieświadomi, w jak wielkim są niebezpieczeństwie ze strony świata, który uważali za nierealny.
     Szłam powoli w kierunku numeru czwartego, ostrożnie stawiając każdy krok na suchym asfalcie. Nigdy wcześniej tutaj nie byłam, a Harry bardzo rzadko opowiadał o swoim życiu u Dursleyów – wiedziałam jednak, że nie był tu szczęśliwy. Za swój prawdziwy dom zawsze uważał Hogwart. Odebrano mu wszystko – podczas gdy ja wszystko porzuciłam.
     Przybyłam na Privet Drive bez żadnego konkretnego planu, by po prostu od czegoś zacząć poszukiwania. Nie sądziłam, że Harry mógłby tu wrócić i szukać schronienia – nie tylko dlatego, że byłoby to zbyt proste i przewidywalne, ale przede wszystkim przez to, że nienawidził tego miejsca. Byłam pewna, że kiedy mógł wreszcie wyrwać się stąd w ostatnie wakacje – o tym opowiadała mi Ester jeszcze w Marmurowym Aniele – odetchnął z ulgą. Ale chciałam być tam, w miejscu, gdzie się wychował, by choć przez chwilę poczuć jego obecność. Może liczyłam na natchnienie, a może po prostu musiałam zrobić cokolwiek.
     Oczywiście, mogłam zacząć od miejsc, w których Wybraniec był naprawdę szczęśliwy – tych należących do świata magicznego. Dziurawy Kocioł, Ulica Pokątna, Peron numer 9 i ¾, Bank Gringotta – ale wiedziałam, że pełno tam będzie śmierciożerców, z którymi na razie nie miałam ochoty się spotykać. Zresztą czarodzieje poszukiwani przez Ministerstwo Magii – a kimś takim właśnie byłam – nie powinni raczej pokazywać się w publicznych miejscach. Nie miałam nawet pewności, czy dom Syriusza przy Grimmauld Place 12 jest bezpieczny – skoro Harry i Ron tam nie wrócili, musiało stać się coś niedobrego.
     Stanęłam przed brukowaną alejką prowadzącą do domu pod numerem czwartym. Nie trzeba było być geniuszem, żeby stwierdzić, że dom od co najmniej kilku miesięcy jest opuszczony – nieprzystrzyżony trawnik, zarośnięty żywopłot, zniszczone rabatki kwiatowe, nory wykopane przez krety, zapełniona skrzynka pocztowa. Nie zastanawiałam się długo nad tym, co stało się z Dursleyami – byłam pewna, że pomimo relacji, jakie mieli z Harrym, zadbał on o ich bezpieczeństwo. On, albo ktoś z Zakonu. To nie miało znaczenia.
     Rozejrzałam się dookoła, ale wciąż senna uliczka Privet Drive nie dawała znaku życia. Ten spokój mógłby być nawet niepokojący, ale niezawodna intuicja podpowiadała mi, że nie spotka mnie tutaj nic złego. Wyciągnęłam różdżkę, a kiedy machnęłam nią zręcznie i na krótko w dziurce od klucza rozbłysło błękitne światło, drzwi do domu Dursleyów stały przede mną otworem. Weszłam do środka bez wahania, jakbym po prostu wracała do świetnie znanego mieszkania po długiej podróży, ale nikt już tam na mnie nie czekał.
     Kiedy zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się przelotnie po pomieszczeniu pomyślałam od razu, że Pan i Pani Dursley musieli być bardzo porządnymi i ułożonymi ludźmi. Wszystkie przedmioty: czy to parasole i buty w korytarzu, czy garnki i rondle w kuchni, były poukładane w idealnym, pedantycznym wręcz porządku. Uśmiechnęłam się sama do siebie na myśl o minie ciotki Harry’ego, gdyby zobaczyła, jak jej wspaniały dom wygląda teraz, po roku niebytu, jak oczy Petunii Dursley rozszerzają się z przerażenia na widok kilkucentymetrowej warstwy brudu i kurzu.
     Wiedziałam, że pokój Wybrańca znajdował się na piętrze, więc ruszyłam powoli po skrzypiących stopniach na górę. Były tam cztery pomieszczenia: elegancka sypialnia Państwa Dursley (z oknami wychodzącymi na ulicę – pomyślałam przelotnie – świetny punkt obserwacyjny), ładna, nowoczesna łazienka, duży i przestronny pokój Dudleya, pełny przeróżnych, piętrzących się gratów – począwszy od najnowszej konsoli do gier, na pustym terrarium skończywszy, oraz o wiele mniejsze, ale z pewnością przytulniejsze pomieszczenie, które musiało być pokojem mojego przyjaciela, Harry’ego Pottera.
     Stanęłam w drzwiach, przyglądając się tym kilku metrom kwadratowym, w których Wybraniec spędzał każde poprzednie wakacje. Przy ścianie stało łóżko z wgiętym materacem, znajdująca się na nim pościel była dość nieczule pozwijana i wciśnięta w róg. Obok, tuż pod oknem, znajdował się stolik z lampką nocną i kilkoma przedmiotami codziennego użytku. Drzwiczki dużej, drewnianej szafy, której większą część zajmowały stare rzeczy Dudleya (na pierwszy rzut oka widać było, że nie należą do Harry’ego – były po prostu ogromne, kupione w dziale przeznaczonym dla młodych waleni), nie domykały się do końca. Jednak najbardziej rozczulił mnie stojący na podłodze, szkolny kufer – otwarte wieczko oparte było o ścianę, a w środku, pokryte kurzem, znajdowały się rzeczy osobiste Wybrańca, wśród których rozpoznałam czarną (a raczej szarą, dzięki grubej warstwie kurzu) szatę ucznia Hogwartu oraz szkarłatno – złoty szalik z wyszytym przy końcu dumnym lwem Gryffindoru.
     Westchnęłam głęboko, czując ogarniający mnie smutek. Cały pokój wyglądał, jakby Harry przeprowadzał ogólny przegląd tego, co posiadał, by zabrać ze sobą najważniejsze rzeczy i zostawić te, które nie przydadzą mu się w walce z Voldemortem. Bo przecież w czym mógł pomóc mu zwykły, ciepły szalik Gryfona? Miał wartość jedynie sentymentalną, a podczas wojny takiej jak ta, nie było miejsca na żadne sentymenty.
     Weszłam do pokoju, zostawiając w kurzu odciski swoich stóp. W pewnym momencie pod podeszwami butów zaskrzypiała podłoga; spojrzałam w dół i dostrzegłam obluzowaną deskę. Kucnęłam, odginając ją – okazało się, że służyła Harry’emu jako schowek przed ciekawskim spojrzeniem swoich lokatorów. Wyciągnęłam z niej kilka pomiętych numerów Proroka Codziennego – daty świadczyły o tym, że miały już ponad rok – ale byłam pewna, że skrytka wcześniej zawierała coś jeszcze, być może coś, co mój przyjaciel miał teraz przy sobie. Włożyłam gazety na swoje miejsce i kucnęłam przed otwartym kufrem, przegrzebując jego zawartość. Nie wiedziałam, czego szukać i co pragnęłabym znaleźć.
     Wyciągnęłam na brudną podłogę komplet czarnych szat, szalik, krawat Gryfona i szpiczastą tiarę, oraz szkarłatno – złoty strój do quidditcha. Wydobyłam też cynowy kociołek i kilka podręczników, razem ze starymi piórami, pergaminami, oraz wypracowaniami Harry’ego z poprzednich lat. Wśród przedmiotów, które pozostały na dnie, rozpoznałam pęknięty fałszoskop, zaschnięte oczy żuków, kilka pojedynczych skarpet, kalendarz, który kiedyś podarowałam mu na gwiazdkę, podejrzane cukierki, w których bez problemu rozpoznałam wyroby Magicznych Dowcipów Weasleyów, błyszczącą odznakę kapitana drużyny Gryffindoru w quidditchu oraz złotą blaszkę, na której raz po raz pojawiały się mało widoczne już napisy: KIBICUJ CEDRICOWI DIGGORY’EMU i POTTER CUCHNIE.
     Wzięłam tę małą tabliczkę do ręki i usiadłam na łóżku, wzbijając w powietrze warstwę kurzu. Doskonale pamiętałam jak wiele przykrości przysporzyły Harry’emu żałosne żarty Ślizgonów podczas Turnieju Trójmagicznego. Nikt wtedy nie mógł przypuszczać, że to wszystko prowadzi do jednego – ponownego odrodzenia Lorda Voldemorta, a Wybraniec został tylko wplątany w potworną intrygę. Niełatwe było życie Harry’ego Pottera.
 - Tak bardzo chciałabym wiedzieć, gdzie teraz jesteś, Harry…
     I kiedy tak siedziałam w jego pokoju, myśląc i wspominając stare czasy, odznaka, którą wciąż trzymałam w ręce, rozbłysła słabym, złotym światłem. Chyba nawet nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby równocześnie nie stała się przyjemnie ciepła, wręcz gorąca – pulsowała delikatnie, jakby miała w sobie coś żywego, co właśnie przebudziło się z długiego snu. Wyprostowałam się i spojrzałam na swoje dłonie – złota aura małej, wyblakłej tabliczki przechodziła przez moje zaciśnięte na niej palce. Nie miałam pojęcia, co to oznacza, ale nawet się nad tym nie zastanawiałam, bo w mojej głowie – nie wiadomo jak i skąd – nagle pojawił się pomysł, który w innych okolicznościach nie miał prawa wypalić.
     Było to dziecinnie proste – i równie dziecinnie głupie – ale przecież nie miałam nic do stracenia. Pulsująca wyraźnym światłem tabliczka z napisem KIBICUJ CEDRICOWI DIGGORY’EMU dodawała mi odwagi i wiary, jakby była tajemniczym amuletem. Wciąż ściskając ją w ręce, niczym najcenniejszy skarb, opuściłam pokój Wybrańca, zeszłam na parter i wyszłam na milczącą uliczkę Privet Drive, zatrzymując się przed numerem czwartym.
     A potem zamknęłam oczy i okręciłam się w miejscu w charakterystyczny dla teleportacji sposób; w myślach powtarzałam niczym modlitwę jedno, jedyne zdanie: Chcę znaleźć się tam, gdzie właśnie przebywa Harry James Potter.

~*~

     Kiedy ponownie otworzyłam oczy byłam miło zaskoczona faktem, że w ogóle ruszyłam się z miejsca i jednocześnie bardzo rozczarowana, bo prawdopodobnie eksperyment z odznaką nie zadziałał. Znalazłam się nad jakimś dużym jeziorem, z każdej strony otoczonym gęstymi lasami – Merlin jeden wiedział, w której części kraju. Niebo wciąż było zachmurzone, wiał mocny, zimny wiatr i od razu pożałowałam, że nie wzięłam ze sobą jakiegoś dodatkowego swetra.
     Rozejrzałam się dookoła, ale w zasięgu mojego wzroku nie było żywej duszy. Próbowałam krzyczeć, wołałam Harry’ego i Rona, ale żadne z nich mi nie odpowiedziało. Pomyślałam o zaklęciach ochronnych – z pewnością ich używali, gdy decydowali się gdzieś rozbić swój obóz – i być może tak było również w tamtym wypadku, ale w mojej głowie zaczęły już pojawiać się czarne scenariusze, których sens był jeden: nie jestem w odpowiednim miejscu, nie wiem nawet gdzie jestem, a na pewno nie ma tutaj moich przyjaciół.
     Westchnęłam głęboko, chowając do kieszeni jeansów wyblakłą tabliczkę znalezioną w kufrze Wybrańca. Usiadłam nad brzegiem jeziora, wpatrując się w kołyszącą na wietrze taflę wody, i próbowałam zebrać myśli, ułożyć jakiś plan, wyznaczyć miejsca, które odwiedzę w następnej kolejności. Z każdą sekundą nadzieja na odnalezienie przyjaciół malała. Po jakimś czasie jedyne, co pozostało w mojej głowie, to Hogwart. Ale pojawienie się tak nagle w szkole było bardzo ryzykowne – być może nawet głupie – i postanowiłam sięgnąć po tą alternatywę tylko w ostateczności, jeśli do wieczora nie wpadnę na lepszy pomysł.
     I właśnie wtedy ujrzałam na niebie duży, ciemny kształt. Zbliżał się w kierunku jeziora od zachodu, ociężale, ale sumiennie. Na początku pomyślałam, że to zwykły ptak, ale im mniejsza odległość dzieliła mnie od niego, tym bardziej ta teoria wydawała mi się naciągana. Jeszcze nigdy w życiu – nawet na fotografiach – nie spotkałam się z tak ogromnym, brzydkim i… dziwacznym ptakiem. Zmrużyłam powieki, śledząc jego lot, a kiedy był już wystarczająco blisko, wręcz wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia i przerażenia.
     To nie był żaden ptak. To był smok.
     Spotkałam się już z tymi stworzeniami w świecie czarodziejów. Najpierw na pierwszym roku, kiedy Hagrid zapragnął spełnić swoje marzenie i w swojej chatce na skraju błoni przechowywał smocze jajo, z którego wykluł się Norbert – norweski smok kolczasty. Chociaż gajowy był zachwycony jego obecnością, Norbert nie mógł pozostać w Hogwarcie – Ron skontaktował się ze swoim bratem Charliem i udało się go wysłać do Rumunii. Pamiętam, że nie uniknęliśmy wtedy z Harrym problemów, bo nakrył nas… Draco Malfoy.
     Za to na czwartym roku sprowadzono do Hogwartu aż cztery smoki – na potrzeby Turnieju Trójmagicznego. Wtedy patrzyłam na nie przerażona z trybun, śledząc poczynania reprezentantów, a w szczególności Harry’ego, który stanął oko w oko z rogogonem węgierskim. Wtedy miałam nadzieję, że już nigdy żadnego na swojej drodze nie spotkam.
     Aż do teraz. Ale smok, który leciał nad jeziorem, wydawał się bardzo stary i bardzo… skrzywdzony. Ciało miał pokryte licznymi bliznami i wyglądał, jakby przez długie lata nie był w stanie rozprostować skrzydeł. Pochłonął całą moją uwagę, aż do momentu, w którym z jego grzbietu („Na Merlina, czy to faktycznie dzieje się naprawdę?”) zsunęły się dwie postacie i z głośnym pluskiem wskoczyły do jeziora.
     Zerwałam się na równe nogi, wyciągając z kieszeni różdżkę. Obserwowałam wzburzoną wodę, a potem powolny ruch przybyszów do brzegu. Jezioro nie mogło być głębokie, bo już po chwili dwie postacie brnęły przez muł i szlam w kierunku suchego lądu, na którym stałam. I już wtedy – chociaż nie widzieliśmy się ponad rok – rozpoznałam swoich przyjaciół.
     Fizycznie niewiele się zmienili. Harry wyraźnie schudł („Czy to było jeszcze możliwe?”), włosy miał jak zwykle pomierzwione, a okulary lekko przekrzywione na nosie. Ronald za to wydawał się wyższy, o wiele bardziej doroślejszy i poważniejszy niż rok temu w Hogwarcie. Zdziwiłam się, że oboje wyglądali tak dobrze – naprawdę dobrze – nie licząc rąk czerwonych od poparzeń i ubrań w strzępach, jakby przed chwilą właśnie walczyli ze smokiem.
     Poczułam w sercu dziwne, przyjazne ciepło, kiedy ich zobaczyłam – po tym wszystkim, co się wydarzyło. Miałam wrażenie, że od naszego ostatniego spotkania minęły miliony lat. Aż do tamtego dnia sama nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo za nimi tęskniłam, i że miłość – jakkolwiek wspaniała i piękna by nie była – nigdy człowiekowi nie zastąpi przyjaźni.
     Ron pierwszy podniósł głowę do góry. Kiedy mnie zobaczył, zatrzymał się i chwycił za łokieć Wybrańca, który spojrzał na niego z lekkim, tak dobrze znanym mi, wyrzutem. Weasley nie był chyba w stanie wydusić z siebie słowa, bo tylko podniósł rękę i pokazał na mnie palcem. Wtedy i Harry popatrzył we wskazanym przez niego kierunku. Wyglądali, jakby zobaczyli ducha, jakby Hermiona Granger umarła dawno, dawno temu i do świata żywych właśnie wróciło jej materialne wspomnienie. Cóż, być może nawet i w tym było kilka ziaren prawdy – w końcu metaforycznie przed rokiem faktycznie odeszłam, porzuciwszy poprzednie życie, nie chcąc już do niego nigdy więcej wracać.
     „Ale to, czego chcemy, nie zawsze pokrywa się z tym, co jest nam przeznaczone” – rozbrzmiały w mojej głowie odległe słowa Malfoya. Wypowiedział je jeszcze w Hogwarcie.
     Nigdy wcześniej nie wyobrażałam sobie naszego spotkania po tylu miesiącach. Chyba sama przed sobą bałam się przyznać, jak bardzo się tego bałam. Kiedy Harry zaczął biec w moją stronę poczułam się, jakby ktoś ścisnął moje serce żelazną pięścią. Zastanawiałam się, czy usłyszę z jego ust wyrzuty i oskarżenia, czy będzie zły, może wściekły, może nie będzie chciał i potrzebował już mojej pomocy i powie, że dla niego Hermiona Granger naprawdę umarła przed rokiem. Może każe mi po prostu odejść. Nie każdego powrotu się oczekuje.
     Ale reakcja Harry’ego kompletnie mnie zszokowała, bo Wybraniec podszedł i bez słowa, bez jakichkolwiek wyjaśnień i prób rozpoznania, wziął mnie w ramiona.
     Poczułam, jak z oczu płyną mi łzy wdzięczności i na krótki moment przytłoczył mnie ciężar własnego egoizmu i krzywd, jakich wyrządziłam temu człowiekowi. Był taki dobry i szlachetny, zupełnie nie zasługiwał na to, jak go potraktowałam. Jego przemoczone ubranie przesiąkło także i moje, ale nie dbałam o to, nie czułam nawet chłodu. Po raz pierwszy od wielu dni byłam w pełni szczęśliwa – było to inne, doskonałe i o wiele lepsze szczęście niż to, które dawał mi Malfoy w Marmurowym Aniele, chociaż oba na swój sposób były piękne.
     Wydawało mi się, że minęły całe wieki, zanim mnie puścił i mogłam przyjrzeć mu się z bliska. Jego zielone, dobre oczy pełne były wdzięczności, na którą nie zasługiwałam. Zauważyłam, że i na twarzy ma drobne rany i poparzenia, ale na wszelkie wyjaśnienia miał przyjść czas później. Harry przede wszystkim wydawał mi się starszy i wiedziałam, że to nie lata odegrały tu rolę, ale wszelkie trudy i przeciwności, którym musiał stawić czoło.
     Ron stanął w pobliżu i przyglądał mi się podejrzliwie, z dystansem. Zauważyłam, że trzyma w ręku różdżkę – opuszczoną lekko, ale wciąż gotową do ataku.
 - Jesteś pewien, że to ona? – zapytał Wybrańca.
 - Daj spokój, Ron. Oczywiście, że tak.
     Serce zadrgało mi z radości, gdy usłyszałam ich głosy.
 - Jeśli nie jesteś przekonany, sprawdź to – zaproponowałam.
 - W porządku – odparł Ronald. – A więc… Jaką organizację założyła Hermiona Granger podczas czwartego roku nauki w Hogwarcie?
     Na wspomnienie tamtych czasów uśmiechnęłam się lekko.
 - Stowarzyszenie WESZ – odrzekłam wyraźnie, starannie wymawiając każdą głoskę. – Były to działania mające na celu Walkę o Emancypację Skrzatów Zniewolonych.
     Ron odetchnął wyraźnie, opuścił różdżkę, a potem również wziął mnie w ramiona.
     Podczas gdy witałam się z Ronaldem, Harry – uśmiechnięty od ucha do ucha – zataczał wokół nas duże koło, rzucając podstawowe zaklęcia ochronne. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście – naprawdę znów byliśmy razem. W końcu Weasley wypuścił mnie z objęć.
 - Wspaniale znów cię widzieć, Hermiono – powiedział, szczękając zębami.
     W tym momencie dołączył do nas Harry. Spojrzałam na ich przemoczone, postrzępione ubrania i poparzenia na skórze, i już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, kiedy uprzedził mnie Wybraniec.
 - Zaraz wszystko nam opowiesz, Hermiono, i my też wszystko ci opowiemy, ale najpierw musimy się przebrać – rzekł, podwijając skarpetkę i wyciągając z niej miniaturowy, czarny plecak. Dotknął go różdżką (przelotnie zauważyłam, że nie jest to różdżka z piórem feniksa), a on powiększył się do naturalnych rozmiarów. Wtedy Zielonooki zaczął w nim grzebać; w środku coś przewracało się i obijało, aż w końcu podał Ronowi świeże ubrania.
     Kiedy w pośpiechu się przebierali, przyjrzałam się oparzeniom na ich ciałach.
 - Nie wygląda to najlepiej – stwierdziłam. – Przydałby się dyptam, ale…
     Jak na komendę, Harry z plecaka wyjął brązową buteleczkę dyptamu. Uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja odpowiedziałam mu tym samym. Usiadłam na trawie, nie mogąc oderwać od nich wzroku. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo za nimi tęskniłam.
     Po chwili Ron podniósł głowę, jakby przypomniał sobie o czymś ważnym.
 - Harry… Masz go? – zapytał.
 - Tak. – Wybraniec skinął głową i wyjął z kieszeni mokrego płaszcza mały, błyszczący pucharek. Podał mi go, a ja przyjrzałam się wygrawerowanemu na nim borsukowi i natychmiast ściągnęłam brwi. – Czara Helgi Hufflepuff. Kolejny horkruks – wyjaśnił.
 - Skąd go macie? – zainteresowałam się.
 - Ze skarbca Lestrange’ów – odpowiedział od razu Ron. – Włamaliśmy się do Gringotta i uciekliśmy na smoku. – Wskazał palcem ogromne stworzenie, które po przeciwnej stronie jeziora spokojnie chlipało wodę. – Niezła historia, co?
     Wytrzeszczyłam na niego oczy, oddając pucharek Harry’emu, który wrzucił go do plecaka. Z jego środka dobiegło nas głuche stuknięcie, jakby przedmiot po drodze zahaczył o kilka innych rzeczy, których normalny, mugolski plecak z pewnością by nie pomieścił.
 - Musicie wszystko opowiedzieć – nalegałam. – Od początku do końca.
 - Pewnie – powiedział Harry. – Ale najpierw ja zadam ci pytanie, Hermiono: jak nas znalazłaś? Skąd wiedziałaś, że będziemy akurat tutaj, dzisiaj? Nawet my nie mieliśmy pojęcia, dokąd ten przeklęty smok leci.
     Uśmiechnęłam się i wyjęłam z kieszeni błyszczącą odznakę z napisem KIBICUJ CEDRICOWI DIGORRY’EMU i POTTER CUCHNIE.
 - Byłam na Privet Drive i znalazłam ją w twoim szkolnym kufrze, Harry – wyjaśniłam. – Zaczęłam o was myśleć… a ona wtedy się rozgrzała i rozbłysła taką złotą, przyjazną aurą. Wiedziałam, że to nie może być nic złego, i że zaprowadzi mnie do was. Aportowałam się tutaj, na tym pustkowiu i już byłam pewna, że zawiodła, kiedy pojawił się ten smok.
     Harry i Ron wymienili zaskoczone spojrzenia. Ta cała historia brzmiała tak nieprawdopodobnie, że mi samej trudno było w to wierzyć, ale przecież była prawdziwa.
 - Jeśli Hermiona znalazła nas dzięki temu – Ron wskazał na małą tabliczkę w moich rękach z wciąż migoczącym, wyblakłym napisem – to musisz naprawdę porządnie cuchnąć, stary.
     Wszyscy wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Chyba nigdy w życiu żadne z nas tak bardzo się nie śmiało – do łez, do bólu brzucha, do utraty tchu – i wciąż nie mogliśmy przestać. Śmialiśmy się w najlepsze, jakbyśmy byli normalnymi nastolatkami na wiosennej eskapadzie, którzy zapragnęli nowej porcji przygód i wrażeń.
     Wtedy po raz pierwszy przeszło mi przez myśl, że Draco Malfoy mógł być największym i jednocześnie najpiękniejszym błędem mojego życia.

_________________________
Nieprzewidziane problemy z internetem spowodowane remontem opóźniły dodanie rozdziału, ale oto i jest. Nie mam dziś nic więcej do dodania, wracam do grania z bratem w wojnę, a wy korzystajcie z pięknej pogody :)

20 komentarzy:

  1. Juhu, nowy rozdział w moje urodziny :D
    Przecudny, szkoda mi tylko Malfoya, okropnie ciekawi mnie to, co się z nim dzieje. Fajnie, że Hermiona spotkała przyjaciół, ale ciekawi mnie jak zareagują na wiadomość Hermiony, o tym jak spędziła cały ten czas.

    http://hgdm-baby-i-wait-for-you.blogspot.com - pojawił się wczoraj IV rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten rozdział chyba podobał mi się o wiele bardziej niż poprzednie. Może dlatego, że nie było tutaj Malfoya, a tym samym, motywu romansowego, a Hermiona bardziej przypominała dawną siebie :). Naprawdę się cieszę, że postanowiła odnaleźć przyjaciół i dołączyć do nich i choć ciekawi mnie, co teraz robi Malfoy, cieszyłam się z opisów Privet Drive i w końcu odnalezienia Harry'ego i Rona. Skoro to scena ze smokiem, to do bitwy o Hogwart już bardzo blisko, tak mnie ciekawi, jak ją opiszesz. Wgl zastanawiam się, jak potoczyły się przygody Harry'ego i Rona, skoro nie było przy nich Hermiony, która zawsze ratowała im skórę i myślała za nich.
    Ogólnie wrażenia po lekturze bardzo dobre. Takie odejście od romansu bardzo dobrze zrobiło tej historii.
    ps. Ja dziękuję za taką piękną pogodę i z niecierpliwością czekam na ochłodzenie. Teraz jest po prostu strasznie.
    ps2. U mnie już 3 rozdział ;)).

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko było idealne, wspaniałe, genialne. Jak zwykle. Draco... chciałabym wiedzieć co się z nim dzieje. I znów Hermiona wraca do swojego charakterku. Ciekawa jestem co się tam z nimi działo i co ponownie paczka przyjaciół wykombinuje.~~ Zielonooka

    OdpowiedzUsuń
  4. A co się dzieje teraz z Malfoyem? Wyjaśnisz to?
    Cieszę się, że po tak długej nieobecności Harry'ego i Rona w Twoim opowiadaniu wreszcie będą :)

    http://umysl-czystszy-niz-lza.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. No fanie! Nareszcie Harry i Ron, ale co z Draco? Hermiona go zostawi? On się będzie o nią martwić... ='(
    http://victoria-baker-gordon.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże kocham cię <3 Trafiłam na twojego bloga przez polecenie Pearl i zabrałam się wczoraj za czytanie :) Jak usiadłam tak czytałam do pierwszej w nocy. Teraz kontynuuję i bardzo cieszę się, że dodałaś rozdział :) Weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział jest świetny, brak mi słów ♥ Już się nie mogę doczekać kolejnego :D
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten rozdzial byl taki cieply :) bardzo mi sie spodobal, milo uslyszec o przyjaciolach Hermiony ;) ciekawa jestem tylko czy chlopacy wiedzieli, ze Ester podszywala sie pod Hermi?

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział. Cieszę sie, że Mionka odnalazła Harrego i Rona. Tak brakowało mi ich w tym opowiadaniu. Również jestem ciekawa czy chłopcy wiedzieli o tym, ze Ester się pod nią podszywała, jak też jestem ciekawa jak wytłumaczy się im ze swojej nieobecności Hermiona.
    Jestem również ciekawa co u Draco i oczywiście czekam na więcej
    Pozdrawiam :*
    Wiklara
    http://hermionalovedraco.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Wspaniały!! *.* Ahhh, taki miły, lekki :) Przyjaźń to niezwykła i niesamowita rzecz. Tak jak miłość. Ostatnie zdanie mnie wzruszyło.
    Tak się cieszę, że po tym smutnym rozstaniu Hermiony i Draco, nasza Miona postanowiła poszukać przyjaciół, a nie siedzieć i umierać z tęsknoty. Początek rozdziału sprawił, że na moich ustach pojawił się uśmiech :) Mam nadzieję, że opiszesz o tym co się dzieje z Draconem ;) Po co ja to piszę... Na pewno coś o nim napiszesz... Na pewno ;D Wspaniały rozdział, po prostu wspaniały! <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie umiem wyrazić słowami, tego co myślę. Tak strasznie podoba mi się to, że trzymasz się kanonu... Geniusz :)

    Pozdrawiam, Pearl.
    http://dramione-jar-of-hearts.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. wow nie tego się spodziewałam ale muszę przyznać że pięknie, prosto ale i przyjemnie. Nasuwa mi się określenie że ten rozdział jest "płynny" taki naturalny, jakby pisanie było dla ciebie odpoczynkiem. Mimo ze to co piszesz wywołuje różne emocje, to sam styl twojego bloga (a jakoś w szczególności ten rozdział) potrafi zrelaksować.
    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Niesamowite opowiadanie :) Ciekawa jestem co dalej. Podczas oczekiwania na kolejny rozdział, dodałam cię do polecanych na moim blogu.

    Pozdrawiam,
    Lexie

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo dobry rozdział, nawet nie zauważyłbym, kiedy skończyłem czytać, gdyby nie fakt, że był podpis o kłopotach z netem :) Naprawdę mi się podoba i czekam na kolejny, zapewne dodam nieco później jakiś komentarz, odcięcie od neta będzie bolesne. Jeżeli byś miała ochotę poczytać, zapraszam do mnie. Oczywiście link do twojego bloga zapiszę sobie.

    http://black-family-blood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  15. nie, nie, nie :< ona nie moze watpic w Malfoya, nie moze myslec , że on byl bledem, tylko ten caly szalony pomysl. KOCHAM HARREGO, zawsze jest taki kochany :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Jesteś prawdziwą mistrzynią, Damo Kier. Uwielbiam Twoje zgrabne, świetnie wplecione w opowiadanie nawiązania do kanonu. TO czyni to opowiadanie rzeczywistym i tak bardzo realnym, jakby ta historia naprawdę się wydarzyła, jakbym czytała prawdziwe wspomnienia Hermiony.
    Czekam z niecierpliwością na niedzielę, na kolejny rozdział.
    Kłaniam się,
    Agnes

    OdpowiedzUsuń
  17. Uwielbiam twoje opowiadanie, chociaż (myślę że) rozdziały z Malfoy' em są jakieś ciekawsze. Ale najważniejsze, żeby cieszyć się rozdziałami, póki jeszcze piszesz. :)
    Z niecierpliwością wyczekuję niedzieli, chociaż nie za bardzo lubię ten dzień tygodnia.
    Pozdrawiam,
    wierna fanka ENS

    OdpowiedzUsuń
  18. Jedno wielkie WOW. Póki co tyle jestem w stanie powiedzieć. Muszę ochłonąć, bo to opowiadanie po prostu mnie zaczarowało! Przeczytałam całą historię i jest tak cudowna, że nie mogłam się oderwać czytając ją. Wchłaniałam każdy rozdział szybko, by dowiedzieć się co będzie w kolejnym i już nie mogę doczekać się następnego! Dziękuję ci za stworzenie tak wspaniałego opowiadania! :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Czytam od wczoraj mimo, że zapierałam się wiedząc, że tu nie będzie happy endu w postaci wspólnej przyszłości. Wolę szczęśliwe, takie tradycyjne zakończenia, ale się przemogłam i nie żałuję. Nie będę się zachwycać, analizować, poprawiać. Przyjmuję te opowiadanie takie jakim jest i cieszę się, że wzbudza emocje-różne. Komentuje tutaj, pod tym rozdziałem, bo najbardziej mnie poruszył jak do tej pory, płakałam ze wzruszenia i radości, bo choć miłość jest piękna sama w sobie, to nie przewyższy ceny przyjaźni, która w Twoim opowiadaniu wreszcie wróciła na swoje miejsce :)

    OdpowiedzUsuń

Czytelnicy: