27 września 2013

51. Nad przepaścią

        Nie przyszedł.
     Ludzie mówią, że miłość zwycięża wszystko. Dwoje zakochanych toczy długą walkę ze światem i choć z góry skazani są na niepowodzenie, oni w finale pokonują przeciwności losu i w nagrodę otrzymują wspólną przyszłość. Słońce następnego ranka wstaje również dla nich, jaśniejsze i piękniejsze niż wcześniej. Ci, którzy stali im na drodze do szczęścia, pozostają na zawsze przegrani. Bo przecież miłość – jakakolwiek by nie była – jest najsilniejszym uczuciem w tym wszechświecie, nic nie może się z nią równać, zawsze triumfuje…
     Na tym opierają się wszystkie bajki i baśnie. Zawsze.
     Wierzyłam w to. Wierzyłam w to tak bardzo, że kiedy wszystko okazało się kłamstwem poczułam, jakbym kolejny raz umierała. Nigdy nie byłam tak blisko śmierci jak wtedy, tego majowego poranka na Bedford Hill. Niemal widziałam, jak zakapturzona postać stoi nade mną i przecina nić życia, niszcząc tym samym wszystkie marzenia i plany. Miałam wrażenie, że się duszę. Spadam w otchłań bez dna i tonę, nie mogąc i nawet nie chcąc wziąć do płuc świeżego powietrza, zbawiennego oddechu życia. Gra była skończona.
     Poczułam się oszukana. Oszukana.
     Może uznacie, że to dziwne, ale nie płakałam. Nie potrafiłam. To był ten najwyższy stopień rozpaczy, kiedy człowiek nie wie do końca gdzie jest, co robi i dlaczego żyje. Ludzie często pytają co się dzieje z tym, komu pęknie serce. Ja się przekonałam: właściwie nic. Żyjesz dalej, oddychasz, śpisz, jesz, nawet się śmiejesz… Z tą różnicą, że żadna z tych czynności nie ma dla ciebie najmniejszego sensu.
     Nie mam pojęcia, jak udało mi się dotrzeć z powrotem do Hogwartu. Zrobiłam to instynktownie, zupełnie nie kontrolując wykonywanych czynności: po prostu wróciłam do domu. Teleportacja musiała wyczerpać moje siły, bo straciłam przytomność tuż za stalową bramą z posągami uskrzydlonych dzików. Podobno znalazła mnie tam Ginny.
     Obudziłam się w Skrzydle Szpitalnym. Leżałam w ciepłym łóżku, a przez okno wlewały się do pomieszczenia jasne promienie wiosennego słońca. Z zewnątrz dochodziły mnie jakieś huki i trzaski, ale nie miałam potrzeby identyfikować tych odgłosów. Poczułam, że ktoś gładzi mnie delikatnie dłonią po skórze, rysując na wierzchu mojej dłoni małe kółka. Byłam pewna, że to Ron i niesprawiedliwość eksplodowała we mnie niczym dynamit. Przewróciłam się na bok, podkładając ręce pod głowę. Usłyszałam, jak westchnął.
 - Nie powinna się już obudzić? – zapytał Weasley.
 - Bądź cierpliwy. – Rozpoznałam głos Ginny. – Pani Pomfrey mówiła, że była na skraju wyczerpania. Potrzebuje dużo snu. – Zawiesiła na chwilę głos. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że nam nie powiedziała. Taka była wesoła wczoraj wieczorem… – Westchnęła. – Harry się wkurzył. Powiedział, że jak tylko Hermiona poczuje się lepiej, to jej nawymyśla.
 - Z tego co opowiadał Nick, była bardzo przejęta – odparł Ron. – Pewnie nie chciała robić nam kłopotu, szczególnie teraz… wiesz, kiedy Fred… i Remus, Tonks…
     Ruda nie odpowiedziała, ale poruszyła się niespokojnie na krześle. Wszystko wskazywało na to, że wspomnienie zmarłego brata wciąż nie dawało jej spokoju. Rozumiałam ją, bo śmierć – a szczególnie ta niespodziewana – nie daje szybko o sobie zapomnieć.
     Leżałam w łóżku długo, myśląc o tym. O umieraniu. O tym, dlaczego nie mogłam umrzeć wtedy, w maju tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku, kiedy moje życie właśnie się skończyło. To była kolejna niesprawiedliwość tego świata – śmierć nie chciała nadejść, żeby skrócić moje cierpienia. Miałam z tym bólem trwać przez lata, do końca życia dręczona przez własne demony. Może tym właśnie płaciłam za wcześniejsze miesiące szczęścia, może to było wynagrodzenie za krzywdy, które wyrządziłam do tej pory. Jeśli tak, to los okazał się brutalniejszy, niż przypuszczałam. Umieranie jest łatwe, a ja musiałam dalej żyć.
     Ciągle wracałam pamięcią do przeszłości, do ostatnich wydarzeń, żeby odnaleźć coś, co mi umknęło. Analizowałam je bez końca, każdy jego ruch, każde słowo. Nie mogłam zrozumieć, jak mógł mnie tak potwornie oszukać, szczególnie po tym wszystkim, co przeszliśmy, co oboje poświęciliśmy dla siebie... Ta świadomość była najgorsza, rozlewała się po moim ciele powoli, radując się z mojej cichej agonii. Cierpiałam w milczeniu, we własnej głowie, zaciskając zęby i przegryzając wargi do krwi, modląc się o spokój, który mogła dać mi tylko śmierć i wiedząc jednocześnie, że proszę o zbyt wiele.
     Wcale mnie nie oszukał, pomyślałam z goryczą. Wtedy, na siódmym piętrze. Powiedział, że jeśli przeżyje, to nie da mi odejść. A on po prostu już nigdy do mnie nie wrócił…
     Otworzyłam szeroko oczy, nie mogąc już znieść obrazów, które obijały mi się po wnętrzu głowy. Podniosłam się na poduszkach do pozycji siedzącej, wciąż słaba, jakbym dopiero co stoczyła potworną walkę ze stadem dementorów. Po mojej lewej stronie siedział Ron – był bledszy niż zwykle, minę miał zatroskaną i lekko przestraszoną. Z drugiej strony łóżka czuwała Ginny. Jej spojrzenie złagodniało, nie było tak przeszywające, jak dawniej.
 - Hermiono! – odezwał się radośnie Weasley, a jego głos był jedną, wielką ulgą. – Jak dobrze, że się wreszcie obudziłaś… Martwiliśmy się o ciebie…
 - Napędziłaś nam niezłego stracha – dodała Ruda. Nie uśmiechała się.
 - Przepraszam was. Ja…
     Ron uciszył mnie jednym gestem. Znów ściskał moją dłoń i tym razem jej nie wyrwałam. Byłam zrozpaczona, ze złamanym sercem i myślcie o mnie co chcecie, ale potrzebowałam czułości w jakiejkolwiek formie. Nie dane mi jej było doznać od Malfoya, ale ofiarował mi ją Ron Weasley – i to zupełnie bezinteresownie, szczęśliwy, że może mi pomóc.
 - Prawie Bezgłowy Nick wszystko nam opowiedział – wyjaśniła Ginny. – Chociaż naprawdę nie wiem, jak mogłaś być taka głupia, żeby wyruszać na poszukiwanie rodziców bez nas…
 - Hermiono, obiecuję, że pomogę ci ich odnaleźć – wpadł jej w słowo Ron, a jego wyznanie zabrzmiały jak deklaracja. I nią było. – Możemy przeszukać cały świat, mamy dużo czasu. Tylko… błagam… obiecaj mi… że już nigdy, nigdy… nie zostawisz… mnie
     W jego oczach zobaczyłam uczucie, na jakie nie zasługiwałam. Poczułam wewnątrz siebie przyjemne ciepło, które zdawało się łagodzić ból po stracie Malfoya. Właśnie wtedy zapragnęłam pokochać Ronalda Weasleya, oddać mu całą siebie, zapomnieć w ten sposób o Ślizgonie, który pewnego majowego poranka złamał mi serce. Chciałam, wierzyłam, że tylko to może mnie uwolnić z niewygodnych sideł przeszłości. I jeśli teraz, po tylu latach, którejś decyzji ze swojego życia żałuję, to właśnie tej. Ron zasługiwał na kogoś lepszego, bo był dobrym człowiekiem pełnym empatii i bezinteresowności. A los w nagrodę za to wszystko dał mu życie ze mną – kobietą, która wciąż oszukiwała go w najbrutalniejszy sposób: mówiąc, że go kocha. Wtedy, kiedy leżałam w łóżku w Skrzydle Szpitalnym, byłam święcie przekonana o wspaniałomyślności tego planu. Ronald przecież nie był mi obojętny – na swój sposób naprawdę go kochałam. A on miał w sobie tyle miłości, że przez następne lata wypełniał nią nasze życie sam. Dzięki temu nasze małżeństwo było dobre.
     Zrozumiałam, że łatwiej było mi wściekać się na Malfoya, obwiniać go o wszystko, co złego wydarzyło się w moim życiu. Tak bardzo zapragnęłam zastąpić swoją miłość nienawiścią, że ta myśl powoli stawała się prawdziwą obsesją, wyzwaniem, któremu nie potrafiłam sprostać. Dlatego przekonywałam samą siebie, że najlepszym lekarstwem na moje zranione serce nie jest czas, tylko uczucie Rona. Naprawdę w to wierzyłam – musiałam wierzyć w cokolwiek, bo inaczej świadomość przegranej stałaby się nie do zniesienia.
     Zdobyłam się tylko na kiwnięcie głową. Jego oczy rozbłysły radością; wiedziałam, że uczepił się tej obietnicy. Podniósł moją dłoń i złożył na jej wierzchu delikatny pocałunek.
 - Gdzie jest Harry? – zapytałam chwilę później, rozglądając się.
 - W Ministerstwie Magii – odpowiedziała Ginny. – Wiesz, na prośbę Kingsleya bierze udział w przesłuchaniach. Dziś przed Wizengamotem stanęło rodzeństwo Carrow.
     Zza okna znów dobiegła nas seria donośnych huków.
 - Co tam się dzieje? – zainteresowałam się.
 - Odbudowują Hogwart – wyjaśnił Ron. – McGonagall podzieliła chętnych na kilka grup… Każda dostała inną część zamku. Zajmie to trochę czasu…
 - W takim razie musimy im pomóc – odparłam, odrzucając koce.
     Weasleyowie już otwierali usta, żeby zaprotestować, ale w tym samym momencie do pomieszczenia weszła pani Pomfrey. Zacisnęła usta w charakterystyczny sposób, podeszła do mojego łóżka, kładąc na stoliku kubek z parującym płynem i pogroziła mi różdżką.
 - Żadnych eskapad przed wschodem słońca, panno Granger – powiedziała stanowczo. – Niby nic wielkiego się nie stało, ale to wyczerpanie mogło nadwyrężyć twoje magiczne moce. Wypij to, eliksir wzmacniający, powinno pomóc… I musisz leżeć.
 - Naprawdę nic mi nie jest, czuję się świetnie.
 - Oczywiście. Zdziwiłabym się, gdyby jakiś pacjent mówił co innego.
     I odeszła, mrucząc pod nosem coś o przejściu na emeryturę.
     Eliksir był niezwykle słodki, ale gdy tylko upiłam łyk gorącego napoju, po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło, jakbym weszła do basenu z gorącą wodą. Faktycznie poczułam, jakby powoli wracały mi siły, choć umysł, serce i dusza wciąż były chore – a na ten rodzaj chorób nie było dobrego lekarstwa. Nie wiem, czy jest w stanie zrozumieć mnie ktoś, kto tego nie doświadczył. Po prostu już wtedy – w wieku zaledwie osiemnastu lat – wiedziałam, że najlepsze zostawiłam już za sobą. Ta świadomość potwornie bolała.
     Wkrótce potem udało mi się przekonać Rona i Ginny, żeby zostawili mnie samą w Skrzydle Szpitalnym i dołączyli do brygad odbudowujących zamek. Zrobili to raczej niechętnie, szczególnie Ron, po którym widziałam, że wolałby zostać ze mną. Zapewniłam ich, że jestem pod dobrą opieką pani Pomfrey, ale gdy tylko opuścili pomieszczenie, od razu pożałowałam tej decyzji. Poczułam się – po raz pierwszy od dawna – naprawdę samotna, przytłoczona ciężarem ostatnich wydarzeń i kompletnie zagubiona we własnych uczuciach. Rozglądnęłam się dookoła, by tylko znaleźć coś, co uwolni moje myśli choć na chwilę od poranka na Bedford Hill. Zauważyłam na nocnym stoliku najnowszy numer Proroka Codziennego i natychmiast wzięłam go w ręce, zagłębiając się w lekturze.
     Pierwszą stronę zajmowało duże zdjęcie Harry’ego na tle Hogwartu. Nagłówek pod fotografią głosił: HARRY POTTER TRYUMFUJE: TEN, KTÓREGO IMIENIA NIE WOLNO WYMAWIAĆ POKONANY. W kolumnie obok znajdowała się obszerna relacja z niedawnej bitwy. Wywiadów udzielili profesor Flitwick, profesor Slughorn, Percy Weasley oraz Neville Longbottom. Temu ostatniemu poświęcono nawet osobny artykuł, zatytułowany uroczyście: GRYFON, KTÓRY SPRZECIWIŁ SIĘ CZARNEMU PANU…
     Uśmiechnęłam się lekko sama do siebie. Neville z pewnością zasługiwał na szczęście i uznanie ze strony świata czarodziejów. Jego życie nie było łatwe i chociaż podczas sześciu lat w Hogwarcie niejednokrotnie zastanawialiśmy się z Harrym i Ronem, dlaczego Tiara przydzieliła go właśnie do Gryffindoru, teraz nie mieliśmy żadnych wątpliwości.
     Przerzuciłam kartkę i od razu zainteresował mnie czarny, migoczący nagłówek na samej górze strony: SYRIUSZ BLACK POŚMIERTNIE ZREHABILITOWANY. Podciągnęłam kolana pod brodę, położyłam na nich Proroka i zabrałam się do czytania. Artykuł przytaczał nieprawdopodobną historię życia Łapy, tajemnicę, którą my poznaliśmy już w trzeciej klasie. Teraz prawda dotarła do całego magicznego świata. Znajdowało się tu także uroczyste oświadczenie Kingsleya Shacklebolta, ministra magii, który oczyścił Syriusza ze wszystkich zarzutów i dodatkowo odznaczył go pośmiertnie Orderem Merlina drugiej klasy. Zobaczyłam oczami wyobraźni minę pana Blacka na wieść o tym wyróżnieniu i prawie parsknęłam śmiechem. Syriusz – jeden z czołowych przedstawicieli czarodziejskich psotników – zawsze kpił sobie z podobnych nagród. Był spontaniczny i lekkomyślny, takim go właśnie zapamiętałam, ale jednego nie można było mu odmówić – wiedział, czym jest przyjaźń.
     Na stronie obok znajdował się specjalny wywiad z ministrem magii, Kingsleyem, a pod nim krótka informacja o tym, że Minerwa McGonagall została nowym dyrektorem Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Ominęłam ponury artykuł o tych, którzy ponieśli śmierć podczas bitwy, ale długa lista nazwisk wywoływała w moim żołądku nieprzyjemne skurcze. Dalej znajdowały się teksty o planach i nowych inwestycjach, a także propozycje wynajmu lokalów na ulicy Pokątnej i ogłoszenia o pracę, głównie w ministerstwie.
     Odrzuciłam Proroka na stolik, czując niemiłe rozczarowanie. Dopiero wtedy doszło do mnie, że pragnęłam dowiedzieć się czegoś o Malfoyu. Kiedy zniknął ostatnio, gazety rozpisywały się o tym tygodniami… Oczywiście, było jeszcze za wcześnie, w końcu nie minęły jeszcze nawet dwadzieścia cztery godziny. I nie mogłam być pewna, czy faktycznie zniknął. Równie dobrze mógł po prostu nie pojawić się na Bedford Hill z własnej woli.
     Bezradność i rozczarowanie nie dawały mi spokoju, a także to dołujące niezrozumienie. Gdy tylko umysł nie był zajęty, zaczynał żyć własnym życiem. Wewnątrz głowy obijały mi się dawne słowa Dracona – nie sądziłam nawet, że mogę je tak dobrze pamiętać – a przed oczami pojawiały się wspomnienia przeszłości – najbardziej bolesne, bo tak szczęśliwe. Ale żywiłam się nimi, bo nic innego mi nie pozostało. Byłam rozbita, roztrzaskana, bo cała moja przyszłość skruszyła się jak stare ciastko. Rozczarowanie nie bolało tak bardzo jak świadomość straty Malfoya, rozstania na zawsze. I nikt nawet nie dał nam się pożegnać. Ciągle myślałam, że najlepsze dopiero przed nami, że świat czeka na nas, że w nas wierzy… Och, jak dobrze byłoby umrzeć, myślałam wtedy. Po prostu zamknąć oczy i zasnąć na wieczność. Tylko… co jest potem? Może wszystko jest tylko pustką, niekończącą się tęsknotą? A jeśli tam, po drugiej stronie, faktycznie jest niebo i piekło? Na samą myśl o tym ogarnął mnie dziwny, nieuzasadniony strach… Pomyślałam, że pewnie trafię do piekła, za te wszystkie krzywdy, które wyrządziłam. A tam mogę spotkać ją – Dziewczynę w Czerwonej Pelerynie. I jeśli bałam się śmierci, to tylko z tego powodu.
     Wiecie, pomiędzy życiem a przeżywaniem życia jest gigantyczna przepaść. Przekonałam się o tym w maju tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku, bo właśnie wtedy moje serce – metaforycznie – przestało bić. Wskazówki zegara stanęły, ale czas biegł dalej, chociaż wydawało się to zupełnie nierealne. Trwałam w rzeczywistości, funkcjonowałam w teraźniejszości, ale już na zawsze miałam pozostać więźniem przeszłości. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że młodość jest po to, by popełniać błędy. Jeśli tak, to reszta życia – czyli dorosłość i starość – były po to, by móc za to wszystko zapłacić.
     Stałam nad przepaścią, gotowa w każdej chwili runąć w dół, ale nogi wrosły mi w ziemię. Nawet śmierć nie chciała się zlitować. Miałam istnieć dalej, śmiać się i oddychać, karmić się wspomnieniami i każdego następnego dnia myśleć o życiu, które mogłam mieć, i którego nigdy nie otrzymałam. W dół, bezdenną otchłań, spadło tylko moje serce – skaleczone i skrzywdzone, należące na wieki do tego, który je ożywił, by potem zabić. Nienawidziłam tej bezradności, świadomości, że mój ból może ukoić tylko mężczyzna, który go zadał.
     Następnego dnia czułam się już na tyle dobrze, że zdecydowałam się pomóc w odbudowie zamku. Miałam nadzieję, że chociaż to przyniesie mi ulgę, nawet, jeśli miałaby to być krótka chwila. Otępienie dopadało mnie szczególnie nocą, kiedy za oknem panował nieprzenikniony mrok, a sen uparcie nie chciał nadejść. Ze wszelkimi tragediami trzeba po prostu nauczyć się żyć, ale nikt nie wie, jakie to trudne, dopóki sam nie stanie przed tym zadaniem. Ja musiałam temu sprostać, ale nic bym nie osiągnęła, gdybym była z tym sama… chociaż być może tylko na samotność zasługiwałam. Jeśli musiałam żyć, to tylko dla nich – tych, którzy byli ze mną od zawsze i nie opuścili mnie, pomimo tego, że ja opuściłam ich.
     Wszystko to, co zdarzyło się w ostatnich tygodniach, faktycznie mocno nadwyrężyło moje magiczne moce. Duże odłamki skalne, które wprawiałam w lewitację, padały na posadzkę w połowie drogi do celu, a gdy chciałam zapalić zaklęciem jedną z pochodni, z mojej różdżki trysnęły tylko żółte iskry. Ron przyglądał się temu wszystkiemu w milczeniu, ale z troską wymalowaną na twarzy. Tysiące razy zapewniałam go, że nic mi nie jest, że to tylko kwestia czasu i odpowiedniego wypoczynku, ale on wcale nie wydawał się pocieszony. Spędzaliśmy wspólnie dużo czasu. Chciałam tego, mając nadzieję, że uda mi się obdarzyć go tak samo mocnym uczuciem, jakim on darzył mnie. To były dobre, radosne chwile, które pozwoliły zepchnąć Malfoya na drugi plan chociaż na moment, ale nie zdołały wyrzucić go z mojej pamięci. Dużo czasu zabrało mi zrozumienie, że nic i nikt nie jest w stanie zastąpić mężczyzny, który już raz skradł serce kobiety. Mi zdarzyło się to już w wieku szesnastu lat, ale już wtedy wiedziałam, że nic lepszego mnie nie mogło spotkać.
     Jeśli nie dałam się ogarnąć szaleństwu w te długie, wiosenne dni tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku, to tylko dzięki pomocy Ronalda Weasleya. Był zawsze obok mnie – i zawsze ten sam. Cierpliwie znosił moje rozdrażnienie i dawał mi tyle czasu, ile potrzebowałam. Nigdy nie był nachalny, czekał na mnie i ofiarował mi tak wiele samego siebie, że nigdy nie zdołam mu się za to odwdzięczyć, ani tego wynagrodzić. To dzięki niemu nauczyłam się żyć na nowo, karmić wspomnieniami i witać każdy kolejny dzień z uśmiechem, choć nigdy nie byłam z nim tak, jak być powinnam, bo prawda była taka, że nigdy do niego nie należałam. Ale przetrwałam tę wiosnę – najczarniejszą wiosnę w całym moim krótkim życiu – właśnie dzięki niemu. Może nawet dla niego. Nie wiem.
     Zmieniłam się. Wszyscy się zmieniliśmy, ale ja chyba najbardziej – i w najkrótszym czasie. Wyszczuplałam, włosy trochę mi się przerzedziły, a kości policzkowe uwydatniły. Nauczyłam się na nowo śmiać i żartować, pomimo demonów, które na dobre zadomowiły się wewnątrz mnie, pomimo potwora, który zamieszkiwał moją klatkę piersiową, wciąż pomrukując złowieszczo. Bardzo chciałam, żeby wreszcie ucichł na dobre, bo nie liczyłam na to, że się go stamtąd pozbędę. Nasi szkolni nauczyciele stwierdzili, że dorośliśmy – i że odbyło się to w najbardziej brutalny sposób. Pewnie mają rację, choć moja historia różni się od tych, które plotły losy Harry’ego czy Rona. Nie myślę nad tym, która jest gorsza, bo nie można mierzyć nieszczęść tych samą miarą. Wiem tylko, że moja trwa do dziś.
     Kiedy pewnego słonecznego, majowego popołudnia spojrzałam w lustro, przeraziłam się. Zobaczyłam siebie – pustą marionetkę, bez marzeń i celów, uwięzioną w przeszłości, we własnej głowie, przegraną i zapomnianą. Wewnętrzną udrękę dobrze maskował wymuszony uśmiech i zaróżowione policzki, ale spojrzenie pozostało dziwnie zamglone, otoczone jakby woalem, często nieobecne. Wszyscy skazani byliśmy na dalsze życie, pomimo różnych tragedii, które targnęły naszym życiem. Moja była o tyle przerażająca, że wciąż nie miałam pojęcia, co naprawdę się stało. Czarodziejskie media milczały, czas płynął, a ja już nigdy nie zapytałam Harry’ego o Dracona Malfoya. Bałam się, że nie dam sobie rady.
     Ostatni dzień czerwca przywitał nas upałem. Piękne były wiosna i lato tamtego roku: ciepłe i słoneczne, jakby nawet świat przyrody świętował upadek Czarnego Pana. Zupełnie nie odzwierciedlało to mojego nastroju. Gdybym władała pogodą, z pewnością zesłałabym na ziemię ulewy i deszcze, bo wśród ich kropel nikt nie rozpoznałby moich łez.
     Dwa miesiące poświęciliśmy odbudowie Hogwartu. Zamek znów stał się bezpieczny i zadbany, gotowy przyjąć nowe pokolenia uczniów. Postaraliśmy się o to, by magiczny świat już nigdy nie zapomniał o bitwie, jaką stoczyliśmy w maju z Voldemortem. To był pomysł profesor McGonagall: chciała zarówno upamiętnić poległych, jak i przestrzec przyszłych czarodziejów, do czego może doprowadzić złe korzystanie z magii.
     Leżeliśmy z Ronem, Harrym i Ginny w cieniu rozłożystego dębu, tuż nad brzegiem hogwarckiego jeziora z wielką kałamarnicą. Opierałam głowę na piersi Rona, a on bawił się bezmyślnie kosmykiem moich włosów, komentując ostatnie wydarzenia.
 - Dean powiedział, że chciałby wrócić do Hogwartu, jeśli McGonagall się na to zgodzi – oznajmił nam Weasley. – Seamus też. Stwierdził, że ostatni rok to nie było to samo, i że nauczył się tylko topografii zamku, kiedy zwiewał przed Carrowami. – Parsknął śmiechem. – Za to Neville raczej odpuści. Podobno grono nauczycielskie zafundowało mu wyjazd do Argentyny na trzymiesięczny kurs zielarstwa…
 - Tak, słyszałam, jak profesor Sprout mówiła o tym Hagridowi – wtrąciła Ginny, unosząc się na łokciach, by spojrzeć na pozostałych. – A wy? Zamierzacie wrócić?
     Spojrzeliśmy na siebie w milczeniu.
 - Ja nie – odpowiedział Harry. – Chciałbym wreszcie… wiecie, zająć się własnym życiem. Papierek o pozytywnym zaliczeniu owutemów nie jest mi potrzebny, żeby…
 - No pewnie, przecież nikt nie zażąda od Harry’ego Pottera wyników egzaminów – wpadł mu w słowo Ron. – Każdy zatrudni cię z zamkniętymi oczami. – Westchnął i założył ręce za głowę. – Jakby mnie ktoś pytał, to też nie zamierzam wracać do Hogwartu. Przez ostatni rok nauczyłem się więcej niż w ciągu sześciu lat w szkole. Poza tym chyba nie wytrzymałbym kolejnych dziesięciu miesięcy na wróżbiarstwie…
     Parsknęliśmy śmiechem. Wszystkie oczy skierowały się na mnie.
 - Dobrze byłoby wrócić do Hogwartu we wrześniu – zaczęłam – ale chyba też się na to nie zdecyduję. Długo nad tym myślałam… Rozmawiałam z panią Pomfrey i z McGonagall, kiedy leżałam w Skrzydle Szpitalnym… Chciałabym zostać uzdrowicielem w Świętym Mungu.
     Harry pokiwał z uznaniem głową, a Ron zagwizdał cicho.
 - McGonagall powiedziała, że w moim przypadku mogliby nagiąć trochę przepisy – ciągnęłam. – Nie potrzebowałabym papierka poświadczającego zdanie owutemów, po prostu wzięłabym udział w kilku dodatkowych kursach z wykwalifikowanymi uzdrowicielami i przy nich zaliczałabym egzaminy. Wyniki z poprzednich lat przemawiają na moją korzyść… McGonagall obiecała, że osobiście porozmawia z dyrekcją Świętego Munga.
 - Kingsley będzie naprawdę zawiedziony – skomentował Ron. – Z pewnością widział cię w ministerstwie, w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Razem z Percym…
     Ale ja nie chciałam zajmować się prawem w magicznym świecie. Może dlatego, że sama nie miałam czystej kartoteki – chociaż mało kto o tym wiedział. Czułam po prostu, że skoro sama przegrałam własne życie, jedyne, co mi pozostało, to pomagać zwyciężać innym. Być może miałam też nadzieję, że ratując innych ludzi w jakimś stopniu zrównoważy to śmierć tych, którzy polegli w Marmurowym Aniele. Sumienie wciąż nie dawało mi spokoju.
     Tego samego wieczora w Wieży Gryffindoru stoczyliśmy małą bitwę na zaklęcia. Harry nie miał sobie równych w Zaklęciu Rozbrajającym, a Ginny wyczarowała najsilniejszą tarczę ochronną z nas wszystkich. Do zabawy przyłączył się nawet Seamus – specjalista od zjawisk pirotechnicznych – który w przypływie szaleństwa podpalił własną szatę. Za to Dean, mistrz rysunku, całą powierzchnię ściany pokrył malowidłami przedstawiającymi GD.
 - Nieźle ci poszło – powiedział Ron, siadając obok mnie na dużym parapecie. – To Zaklęcie Taneczności… Nie wywijałem tak od czasu wesela Billa i Fleur.
 - Ty też całkiem dobrze się spisałeś – odparłam z uśmiechem.
     Myślałam właśnie o moich rodzicach, o tym, gdzie są i jak ich odnajdę. Teraz, kiedy kurz bitewny opadł na dobre, mogli wrócić bezpiecznie do naszego domu przy South Street.
     Ron musiał pomyśleć dokładnie o tym samym, bo chwilę później zapytał:
 - Pozwolisz mi wyruszyć z tobą?
     Spojrzałam mu w oczy i zdobyłam się tylko na krótkie kiwnięcie głową, ale to mu w zupełności wystarczyło. Byłam wdzięczna, że czekał cierpliwie na tę chwilę i kiedy wreszcie odważył się zapytać, ja również byłam gotowa wyruszyć w drogę. Potrzebowałam dużo czasu na to, żeby moje magiczne moce odzyskały dawną równowagę po majowej katastrofie, ale ten moment wreszcie nadszedł i Ron miał w tym niemałą zasługę.
     Tak, wróciły mi siły, ale z jednym małym wyjątkiem.
     Od tamtego pamiętnego, majowego świtu na Bedford Hill nie jestem w stanie wyczarować cielesnego patronusa.

_________________________
Od razu uprzedzę, że w końcu wyjaśnię, dlaczego Malfoy nie przyszedł na to spotkanie. Tylko wszystko w swoim czasie...

A teraz uwaga uwaga, będzie reklama:
Gdyby ktoś szukał kogoś, kto solidnie i z sercem oceni mu bloga, serdecznie zapraszam na Niekonkretne Oceny do Niekonkretnej. Nie sugerujcie się tytułem, oceny wcale nie są niekonkretne, a ja, znając Niekonkretną osobiście, wiem, że ona ma zupełnie inne spojrzenie na fabułę opowiadań niż większość ludzi.
Rety, ale z tego wyszło masło maślane. Ale sens zachowany.

26 komentarzy:

  1. Do czego Ty mnie doprowadzasz, Damo. Ryczę. Naprawdę. Ostatnio ryczałam przy książce jak czytałam Zieloną Milę. Niesamowite. Dlaczego on nie przyszedł?!
    Jak nie lubię Rona - Twój ma serce i rozum. I to też jest niesamowite.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten rozdział naprawdę mnie poruszył. Biedna Hermiona... Nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć, bo trochę zabrakło mi słów. Świetnie przedstawiłaś emocje, a je chyba, aż za bardzo wczułam się w uczucia Granger. Czekam na wyjaśnienia, co do Dracona!

    Pozdrawiam serdecznie.

    ~DreamyDevil

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo emocji było w tym rozdziale. Pomimo tego, że bardzo chciałaby szczęśliwe zakończenie, urzeka mnie to co piszesz. A nie będzie już Malfoya w tej części czy może spotkają się gdzieś na Pokątnej? Kurcze, tyle pytań :)

    OdpowiedzUsuń
  4. łał. dawno nie czytałam tekstu tak przepełnionego bólem i emocjami jak ten rozdział. nie wiem jak to zrobiłaś, ale na prawdę polubiłam "twojego" Rona, co jest u mnie rzadkością ;d
    twoje opowiadanie czytam od dawna, ale dopiero teraz zostawiam komentarz :D
    pozdrawiam, Dominika ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku
    To było takie emocjonujące. Szkoda mi Hermiony. I lubię Rona! Jesteś jedną z nielicznych, które się go nie pozbywają, albo nie robią z niego tego, kim nie jest. Bo owszem, Ron ma trochę wybuchowy i ciężki charakter, ale nie jest przecież gburem ani despotą. Takie Rona jak u ciebie to uwielbiam :) choć osobiście nie przepadam za tą postacią. Jejku, mam nadzieje, że jeszcze się zejdą z Malfoyem *^*

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam, że nie skomentowałam na czas poprzedniego rozdziału. Przeczytałam go zaraz po dodaniu, ale, niestety, zupełnie zapomniałam skomentować. Mam nadzieję, że mi wybaczysz ; )
    Ogółem to nie mogę się już doczekać, aby dowiedzieć się, dlaczego Malfoy nie przyszedł. Od kiedy tylko się umówili byłam pewna, że ich spotkanie nie dojdzie do skutku i od tego też czasu próbuję wywnioskować, co stało się z Draconem. Cóż, jego śmierć byłaby zbyt prostym rozwiązaniem. Nie sądzę też, aby chłopak się nagle ni z tego ni z owego rozmyślił. Podejrzewam, że wymyśliłaś coś szczególnego i już nie mogę się doczekać, aby to poznać! ; )
    Z drugiej strony bardzo żal mi Hermiony. Zdaję sobie sprawę, co ta biedna dziewczyna musi teraz czuć. Masakra... Nie chciałabym znaleźć się w jej skórze. Nieszczęśliwie się zakochać to najgorsze, co może spotkać człowieka. Poza tym mam wrażenie, że w tym ostatnim zdaniu przelałaś tyle bólu, że nic więcej nie muszę dodawać. Niemoc wyczarowania patronusa jest naprawdę wymowna.
    Ogółem to decyzję Hermiony dotyczącą jej pomocy chorym ludziom bardzo mi się mpodobała. Hermiona zawsze chciała dla wszystkich dobrze i mi również lepiej pasuje jako magomedyk niż nudny pracownik w Ministerswie. Zmarnowałaby się tam ; )
    Muszę przyznać, że strasznie współczuję Ronowi... Widać, jak bardzo kocha on Hermionę, a ona niestety nie może odwzajemnić jego uczuć i nigdy tego nie zrobi... To na swój sposób naprawdę smutne.
    W sumie kiedy pisałaś w tym rozdziale o sytuacji, w której nie można płakać, bo po prostu nie rozumie się w ogóle co, jak, dlaczego to dotarło do mnie, że ja w sumie na całe szczęście nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji. I chwała Bogu, bo zdecydowanie nie chcę!
    Całuję i czekam na nowy rozdział. Z niecierpliwością! ; )
    Leszczyna

    OdpowiedzUsuń
  7. Jesteś geniuszem Damo, ale pisze ci to juz n raz i mam nadzieje ze nie znudziło Ci się to. Rozdział piękny, a to co opisałaś jest genialne piękne i w niektórych momentach trzeba doszukiwać się tego "drugiego dna" o ile nie ciągle i szczerze mogę Ci powiedzieć, ze za to Cię kocham :D
    Weny:D
    Pozdrawiam,Lili:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie komentowałam od jakiegoś czasu, ba, od dłuższego czasu, za co ogromnie przepraszam. Prawda jest taka, że liczba kartkówek, prac domowych i odpowiedzi po prostu mnie powaliła. Nie wiedziałam w co ręce włożyć, od czego zacząć. Teraz jest troszeczkę lepiej, więc od razu wzięłam się za czytanie rozdziału i komentowanie, bo potem znów będę musiała wrócić do nauki. Ale dość o mnie.
    Czy kiedykolwiek mówiłam Ci, że chciałabym przeczytać książkę, którą Ty byś napisała? Myślałaś w ogóle nad napisaniem książki? Twoje opisy są niesamowite, i tak, wiem, że piszę to po raz tysięczny, ale nie mogę nic na to poradzić. Z każdym rozdziałem jestem o tym coraz bardziej przekonana i z każdym rozdziałem naprawdę nie mogę się nadziwić. Piszesz genialnie i tylko tyle jestem w stanie powiedzieć. Któregoś dnia chciałabym napisać coś, co przynajmniej w kilku procentach będzie tak dobre jak Echo Naszych Słów. Każdy rozdział pochłaniam w kilka minut, a potem czuję niedosyt. Chciałabym czytać więcej i więcej i więcej, a najlepiej by było, gdybyś nigdy nie kończyła rozdziału.
    Czytam wiele Dramione, niektóre są naprawdę dobre, inne trochę mniej. Ale Twój blog jest niezaprzeczalnie najlepszy. Potrafisz się wczuć w postać, w jej uczucia, za co niesamowite brawa. Mało jest takich osób. Poza tym - zaczynam naprawdę lubić Hermionę. Na niektórych blogach to nie jest ta dziewczyna, którą stworzyła p. Rowling. A u Ciebie... Oddajesz jej charakter, to jaka była naprawdę.
    Zastanawiam się, dlaczego Draco nie pojawił się. Miałam nadzieję, że wytłumaczenie pojawi się w tym rozdziale, ale niestety, nie ma go. Ale myślę, że tydzień jeszcze wytrzymam. No i Ron... Hermiona i on nigdy nie pasowali mi jako para, po prostu nie i już. Nie mam na to jakiegoś konkretnego wytłumaczenia. Ale w Ciebie, w tym rozdziale, Ron jest taki... nie Ronowaty. Dobra, to dziwnie zabrzmiało. Nie przypomina Rona tak, jak powinien go przypominać. (Tak wiem, to też dziwnie brzmi xD)
    Ugh, nie tak miał wyglądać ten komentarz, ale lepsze to niż nic, racja?
    Czekam w takim razie na kolejny rozdział i pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  9. Fajny rozdział. Mam nadzieję, że w następnym wyjaśnisz dlaczego Draco nie przyszedł. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zacznę może trochę nietypowo, ale muszę to powiedzieć. Chcę Ci podziękować za ten rozdział. Jest przejmujący, a przy tym tak autentyczny, że nawet nie wyobrażam sobie, że mogłoby to zostać opisane inaczej. Nazwałaś i przelałaś "na papier"wszystkie nienazwane uczucia targające człowiekiem ze złamanym sercem i duszą. Zrobiłaś to w sposób wzruszający bez zbędnego melodramatyzmu.
    Ten rozdział jest mistrzowski, przynajmniej w moim odczuciu.
    No ja myślę, że wyjaśnisz;) bo jak nie, to będę wiercić Ci dziurę w brzuchu;p
    Dziękuję za przesłanie pdf. Liczę również na następny;p Dzięki temu będę mogła wracać do tej niesamowitej historii ilekroć najdzie mnie na to ochota;)
    Pozdrawiam serdecznie,
    zauroczona Villemo.

    more-than-enemies-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Niesamowity rozdział. Coś cudownego- ciężko mi jest ująć w słowa to, co czuję po jego przeczytaniu. Był bardzo przejmujący, poruszył mną jak mało który. Bardzo Ci dziękuję za ten rozdział- jest wspaniały.
    Oby tak dalej!
    Pozdrawiam (:

    OdpowiedzUsuń
  12. Cuuudowne. Przepraszam, za tak krótki komentarz, ale to jedyne co jestem w stanie napisać po przeczytaniu tego. :)
    J.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeciu, piękne aż chce się człowiekowi płakać. Naprawdę, nie wiem co dodaç więcej, po prostu wspaniałe.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  14. Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością :-) Świetne opowiadanie 4

    OdpowiedzUsuń
  15. Pięknie. Nie wiem co napisać. Po prostu pięknie. Brakuje mi Dracona, ale nadal pięknie :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Niesamowicie :) Próbuję zrozumieć motywy postępowania Dracona i z jednej strony go rozumiem a z drugiej miałam jednak nadzieję, że oni będą razem, chociaż... Sądzę, że jednak będzie jeszcze jakieś zaskoczenie to raz, a dwa nie mogę doczekać się tego co będzie dalej. Wątek z Ronem jest również bardzo ciekawy. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Pięknie ale ona nie moze być ronem !

    OdpowiedzUsuń
  18. Piękne, wzruszające. Dawno, ale to dawno nie czytałam, czegoś co tak wzruszyło mnie, emocjonalnie rozdygotało i sama nie wiem co jeszcze. Dziękuję. I naprawdę nie mogę się doczekać wyjaśnienia dlaczego Draco nie przyszedł. I choć znam prolog liczę na cud, na zmianę, na szczęśliwe zakończenie.

    OdpowiedzUsuń
  19. Musisz jak najszybciej wyjaśnić czemu malfoy nie przyszedł... Te wewnętrzne przeżycia mionki... Takie realistyczne że wręcz cierpię razem z nią. Ale to ci trzeba przyznać. Jesteś mistrzynią opisów przeżyć wewnętrznych bohaterów. Może jest ich duo w całym opowiadaniu ale chyba nikt nie piszę ich lepiej od ciebie

    OdpowiedzUsuń
  20. Och jeju popłakałam się , znowu ! ;c Czułam ten ból co przeżywała Miona w sobie.Musisz jak najszybciej to wyjaśnić bo Ron nadciąga ;c. gdy czytałam myślałam,że nie będzie mogła wyczarować patronusa jak Geogre po stracie Freda.Jesteś najlepsza w opisywaniu wszystkiego szczególnie uczuć i emocji.Uwielbiam to opowiadanie . Życzę weny i czekam na następny ;3 / Sandraaa

    OdpowiedzUsuń
  21. proszę, jeśli połączysz Hermionę z Ronem w parę zabiję się, nie żartuję !!! o boże ona musi być z Draco, albo sama....tylko nie z Ronem!!!! i jeszcze MAM NADZIEJĘ ŻE NIE ZROBISZ COŚ TYPU, ŻE HERMIONA BĘDZIE Z RUDYM I NAGLE WRÓCI DRACO, NIE nie nIE I JESZCZE RAZ NIEEEEE, NIE RÓB CZEGOŚ TAKIEGO. w WIELU KSIĄŻKACH, KTÓRE CZYTAŁAM SPOTKAŁAM SIĘ Z CZYMŚ TAKIM I PÓŹNIEJ CIĘŻKO Z TEGO WYBRNĄĆ, BŁAGAM JESZCZE RAZ NIE SKAZUJ MNIE NA SAMOBÓJSTWO !!!!!!!!! PS. kOCHAm CIĘ

    OdpowiedzUsuń
  22. Ojej <3 Dopiero teraz przeczytałam ten rozdział. Muszę ci się przyznać, że za każdym razem kiedy widzę, że dodałaś nowy rozdział muszę się na to przygotować. Twoje opowiadanie jest nieprzewidywalne i takie jakby... niestety przytłaczające. Tak strasznie żal mi Hermiony. Ciekawe co się stało z Draco. Nie wiem czemu ale ciągle jak głupia mimo wszystko czekam na Happy End, jakiś niesamowity zwrot akcji. JEsteś genialna. To jak opisujesz ich emocje... Jesteś moim mistrzem xD Pozdrawiam.
    friends-hogwart-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  23. Damo, na twoje opowiadanie wpadłam dzisiaj o 10 rano i czytam je do teraz. Pochłonęło mnie niesamowicie. Śmieję się, płaczę, zazdroszczę Hermione, a i podniecam się jeśli chodziło o sprawy Draco-Hermiona (dałam czas przeszły bo to już koniec z pewnościa :( ). Kocham Harrego Pottera, przeczytałam książki po kilka razy, a czytając Twoje opowiadanie czuje, jakbym czytała kolejną, napisaną przez J.K. Rowling. Połączyłaś to wszystko w taki sposób...nie mogę wyjść z podziwu. I pomyśleć, że ten piątek miałam spędzić z biologią (matura...), a byłam Hermioną. Czułam to co ona, jakbym sama w tym wszystkim uczestniczyła. Kocham to opowiadanie i smutno, że zostało mi jeszcze tylko 8 rozdziałów. Jezu, jeszcze tyle chciałabym Ci napisać, ale nie wiem jak. Jesteś po prostu wspaniała! Lecę dalej czytać :):) Pozdrawiam Cię najgoręcej!

    OdpowiedzUsuń
  24. A ja dalej płaczę
    Nivis

    OdpowiedzUsuń
  25. Aż mnie skręca z ciekawości. Błagam happy end. boze :"(

    OdpowiedzUsuń
  26. Ten rozdział poruszył mnie jak żaden inny. Ciesze sie, że mimo wszystko ktoś potrafi napisać sensowne i naprawde porządne fanfiction. Jestem z ciebie bardzo dumna. I bynajmniej nie chodzi już mi tu o opowiadnie samo w sobie. Mam na myśli twoją perfekcyjną umiejętność transmutowania emocji w słowa. Potrafisz to robić. I to jestjest, cholera, naprawde magia.
    Moje słowa nie są wcale puste, bo wierzysz nie wierzysz, popadłam w chwile nostalgii.
    Pisze ten komentarz raczej późno, ale to tylko ukazuje, że między uniwersum Dramione, wciąż rozbrzmiewa echo twoich słów.

    OdpowiedzUsuń

Czytelnicy: